niedziela, 6 lipca 2014

Hobbit: Pustkowie Smauga, reż. Peter Jackson (The Hobbit: The Desolation of Smaug, 2013)

Źródło: http://www.thehobbit.com/gallery.php
Ech. Ciężko coś tu ciekawego napisać o tym filmie. Bynajmniej nie dlatego że jest taki zły, ale raczej dlatego, że wszystko co dało się powiedzieć o części pierwszej można powtórzyć i w tym przypadku. Typowe wady tego kina są tu aż nadto widoczne: pędząca na złamanie karku akcja, nazbyt oczywiste użycie efektów komputerowych, mało wyraziste postacie drugiego planu. Ale także zalety pozostają w dużej mierze te same: bardzo udana tytułowa rola Freemana i odtworzenie fantastycznego świata Tolkienowskiej baśni. Nie ma się zresztą czemu dziwić. Całość była przecież kręcona jednocześnie i mamy do czynienia z jednym filmem podzielonym na trzy części a nie z filmami tworzonymi od nowa w kolejnych odstępach czasu. Dzięki temu zachowują one spójność i tworzą bardzo jednolitą całość – można się spodziewać, że i trzecia część nie zawiedzie pod tym względem.

Zapewne miłośnicy Tolkiena nadal będą się spierać jaki detal fabuły został słusznie (bądź nie) pominięty i na ile wiernie udało się sportretować danego bohatera lub odtworzyć książkowe sceny, wydawałoby się, że możliwe wyłącznie w realizacji literackiej. Zwykłemu widzowi pozostanie wygodnie się rozsiąść i pozwolić się porwać akcji. A tej mamy tu co niemiara. Peter Jackson nie bierze jeńców. Od samego początku wrzuceni jesteśmy w środek wydarzeń i niech nikt nie spodziewa się żadnej rozgrzewki. Dobrze byłoby nawet przypomnieć sobie cześć pierwszą przed seansem „dwójki”. Gonitwa goni gonitwę: orkowie, pająki, elfy, ludzie i w końcu smok. Przed nimi wszystkimi nasi bohaterowie muszą uciekać. Taką ma konstrukcję ten film; jest jednym wielkim pościgiem złożonym z kilku faz, w czasie których zmieniają się wyłącznie siły pościgowe, zaś bohaterskie krasnoludy mogą liczyć wyłącznie na pomoc pojedynczych istot – świat pozostaje niezmiennie wrogi – a przerwy na złapanie oddechu są krótkie i nieliczne. Duże tempo nie oznacza jednak dynamizmu. Fabuła jest rozpędzona, zmienia się tło kolejnych potyczek i awantur, ale mimo to swoją jednostajnością nuży – z łatwością przewidujemy „niespodziewane” zwroty akcji i odgadujemy kiedy nastąpi kolejny etap ucieczki, a bohaterowie znów w chaosie będą umykać przed przeciwnikiem. Narracja jest uzupełniona o ważny wątek – pierwsze spotkanie czarodzieja Gandalfa ze złowieszczym Sauronem, tu jeszcze pozbawionym swej wielkiej mocy, którą w pełni objawi dopiero we Władcy Pierścieni. Następuje ponadto związanie fabuły Władcy z Hobbitem w mocniejszy sposób niż to ma miejsce w powieści. Twórcy pozwolili sobie na pewną dowolność, choć nie można powiedzieć aby była ona zupełnie przeciwko zamysłom samego Tolkiena i duchowi literackiego pierwowzoru.

Jackson jest trochę jak jego bohater, który nagle znalazł się w skarbcu pełnym złota i klejnotów. Tym skarbcem dla reżysera jest dzieło Tolkiena. Hobbit ma na oku jeden cel i do niego dąży, ale Jackson przeciwnie – nie potrafi się opanować i pragnie z opowieści wyrwać wszystko co tylko się da, a nawet dołożyć coś więcej. Pozostaje wierny prozie, ale bez zrozumienia dla jej literackiej natury. Nie potrafi właściwie przełożyć czasu i tempa akcji powieści na język filmowy. Dlatego na przykład długa i straszliwa przeprawa przez Mroczną Puszczę tu zajmuje ledwie kilka chwil, jako jedna z wielu przygód; i stąd bierze się to ogólne wrażenie monotonii. Niech jednak krytyka nie będzie odczytana jako wołanie o więcej scen „lirycznych”. Z tym bowiem Peter Jackson radzi sobie jeszcze słabiej; te nieliczne chwile spowolnienia, namysłu, romantycznego uniesienia oraz pięknych widoczków to najsłabsze momenty filmu: mało wiarygodne, a wręcz kiczowate (czym wyróżnić się w Hollywoodzie jest swego rodzaju osiągnięciem). Być może Australijczyk zdając sobie samemu sprawę z tych słabości postąpił, więc wcale rozsądnie skupiając się na czystej przygodzie. Pustkowie Smauga jest lekkim rozczarowaniem. Film ten jest raczej silny słabością konkurencji. Gdy tak dobrze się rozglądnąć to na horyzoncie nie widać stworzonego z takim rozmachem przygodowego filmu utrzymanego w konwencji fantasy (po części telewizyjna Gra o Tron wypełnia tę lukę, dając jeszcze przy okazji trochę głębszej rozrywki). I tylko barczyści superbohaterowie coraz to mocniej rozpychają się w filmowym światku. Dla odmiany można więc rzuć okiem na ostatnie dziełko Jacksona.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz