![]() |
| Źródło: http://www.sonyclassics.com/cache |
Nie dajmy się zwieść. Od pierwszych minut reżyser buduje atmosferę i napięcie niczym z rasowego thrillera, i choć ta atmosfera grozy pozostaje do samego końca filmu – a nawet nie opuszcza nas po końcowych napisach – to nie jest dreszczowiec. Zagadka nie zostaje nigdy rozwiązana, a co więcej Michael Haneke nawet nie udaje, że jej rozwiązanie go w ogóle obchodzi.
Fabuła osnuta została wokół losów pewnego małżeństwa: Anne i Georges’a Laurentów (w tych rolach: Juliette Binoche i Daniel Auteuil). Georges Laurent jest postacią rozpoznawalną, jako prowadzący własny program literacki w telewizji (co ma pewne znaczenie w fabule). Pewnego dnia pod próg ich mieszkania podrzucona zostaje kaseta wideo z trwającym kilka minut nagraniem frontu ich domu. To tylko początek serii tajemniczych kaset, do których dołączane są później niepokojące rysunki – jakby wykonane ręką dziecka prymitywne malunki na kartce papieru krwawiącego z ust człowieczka. Niepokój wzmaga dziwne umiejscowienie kamery nagrywającej bohaterów, która znajdując się w dość oczywistym i – jak się wydaje – odkrytym miejscu, dla mijającego ją Georges’a pozostaje ukryta. Powoli taśmy zaczynają się układać w pewną całość. Georges Laurent domyślając się nadawcy owych tajemniczych wiadomości, postanawia wziąć sprawy w swoje ręce i go odnaleźć. Śledztwo, choć to chyba określenie na wyrost, podjęte przez Laurenta nie zostaje jednak właściwie zakończone i nie dostajemy zadowalającej odpowiedzi na pytanie, kto był nadawcą przesyłek – mamy do czynienia z otwartym zakończeniem. Tak wygląda w dużym w skrócie fabuła Ukrytego.
Styl prowadzenia narracji jest dobrany w trafny sposób. Kamera jest najczęściej nieruchoma – sugerując nawet w „zwykłych” sytuacjach ukrytą obserwację życia bohaterów. To dodatkowo dezorientuje widza, który nie jest pewien czy przedstawiony obraz jest rzeczywistością czy też nagraniem z kasety. Po kliku sekundach danej sceny niejasność przeważnie zostaje rozwiana, ale pewien niepokój, co do realności świata przedstawionego cały czas pozostaje. To poczucie „niezadomowienia się” jest dodatkowo wzmacniane sekwencjami marzeń sennych, które również nie są wprowadzane żadnymi klasycznymi środkami filmowymi, jak choćby odpowiednim montażem. Odpowiedniość stylu względem treści jest podkreślona przez dość powolne prowadzenie samej narracji. Przez cały czas w filmie wyczuwalne jest napięcie, ale nie jest ono stopniowane – groza towarzysząca nam na samym początku nie ulega zwielokrotnieniu ani większym wahaniom. Haneke wybrał raczej metodę „brania przeciwnika (tj. widza) przez zaskoczenie” i szokowania nagłymi zdarzeniami, wydającymi się nie mieć uzasadnienia w dotychczasowym przebiegu akcji. Ale potem wszystko znów wraca do normy. Aktorzy są dobrani bardzo dobrze – zmęczona twarz i lekko depresyjny wygląd (to chyba jego naturalna cecha) Auteuila dobrze komponuje się z przygnębiającym obrazem rzeczywistości przedstawionym przez reżysera. Całości dopełnia brak muzyki oraz przemyślne użycie dźwięku, które sprawia, że z większym skupieniem przysłuchujemy się każdemu odgłosowi płynącemu z ekranu.
Zatem jeśli nie thriller to co? A no po prostu dramat – i to z ambicjami. Kasety to typowy McGuffin – środek narracyjny, zwykle sam w sobie bez znaczenia i głębszego sensu, ale mający na celu uruchomienie ciągu zdarzeń, i popychający akcję do przodu, dzięki czemu poznajemy bohatera i łączące go relacje ze światem oraz innymi postaciami w filmie. Tu służy on odblokowaniu pamięci Georges’a i w ostateczności ma doprowadzić do dokonania rachunku sumienia, co kończy się – chciałoby się rzec – fiaskiem, ale w zasadzie trudno tak jednoznacznie to określić, gdyż Haneke i tu powstrzymuje się od jakiegokolwiek mocniejszego dopowiedzenia. Powtórzmy jeszcze raz: w zasadzie nigdy nie dowiadujemy się kto wysyła kasety, nikt z podejrzanych do tego się nie przyznaje, śledztwo policyjne nie jest prowadzone, gdyż teoretycznie nie doszło do złamania prawa. Co więcej treść nagrań sugeruje dość wąski krąg podejrzanych. Przewina jaką popełnił Georges, będąc dzieckiem, wraca po latach: mały Georges powodowany zazdrością o brata (adoptowanego arabskiego imigranta) w dość okrutny sposób nim manipuluje, w wyniku czego Majid (bo tak nazywa się ów chłopiec) zostaje odesłany do sierocińca. Georges, gdy tylko zaczyna się domyślać powodu, dla którego tajemnicze przesyłki są wysyłane (a miałaby być nim zemsta Majida), ukrywa prawdę przed żoną, wstydząc się swojego czynu. Prowadzi swoje małe dochodzenie, zakończone tragicznym wydarzeniem. W końcu zostaje zmuszony do wyznania swego grzechu przed żoną, ale w gruncie rzeczy nie przyjmuje winy w pełni (klasyczna metoda obrony: „byłem tylko dzieckiem”).
Druga warstwa filmu dotyczy sytuacji społecznej dzisiejszej Francji. To pesymistyczna diagnoza, dotycząca problemów rasowych oraz imigracyjnych. Jak francuska burżuazja radzi sobie z mniejszością muzułmańską? Otóż: nie radzi sobie. Historyczne wydarzenia (wspomniana zostaje w filmie Paryska Masakra) mają swe skutki w teraźniejszości – nie tylko w historii pojedynczych ludzi (Majida i Laurenta), ale i całego społeczeństwa. Francuska klasa średnia po prostu się boi. Czuje się zagrożona i przestraszona, ale swoją frustrację skrzętnie ukrywa – ujawnia się ona, dopiero sprowokowana, wybuchem agresji (scena z rowerzystą). Haneke nie stara się, w żaden sposób zaglądnąć pod „podszewkę” i nie pyta o przyczyny tego strachu. Nie ma pytań, więc nie spodziewajmy się odpowiedzi. Mamy wyłącznie stwierdzenie stanu faktycznego.
Trzecia warstwa Ukrytego to wypowiedź Hanekego na temat funkcji reżysera w dziele filmowym. Reżyser w filmie, to z jednej strony twórca całości, ale z drugiej – wcale nie mający nad tą całością zupełnej kontroli. Jedynie ustala pewne zasady (warunki początkowe) i potem może w ograniczony sposób ingerować w życie stworzonych przez siebie postaci. Nie wiemy, kto podsyła kasety. Sposób reżyserii w Ukrytym sugerować może, że to sam Haneke, na modłę kina postmodernistycznego, celującego w tego typu przenikaniu się różnych poziomów opowiadania (powiedzielibyśmy fachowo – różnych poziomów ontologicznych) wchodzi do świata przez siebie stworzonego. To on jest tym, który ciągle podgląda swych bohaterów, to on podkłada nagrania i prowokuje swych bohaterów, by potem na chłodno, niczym w jakimś eksperymencie naukowym, przyglądać się losowi, który im zgotował.
Nasuwa się pytanie czy wartą jeść tę żabę? Film ten wydaje się być swego rodzaju wariacją na temat Hitchcocka. Wyobraźmy sobie jednak np. Vertigo, bez wyjaśnienia zagadki kryminalnej. Haneke robi zatem wszystko nie tak jak trzeba, na pierwszy plan wysuwając to co w kinie „europejskim” (tu rozumianym jako przeciwieństwo klasycznej narracji hollywoodzkiej) jest nieznośne. Nie pozwala nam emocjonalnie zaangażować się w historię. Sympatia wobec Laurentów z czasem zanika, wraz z tym jak dowiadujemy się o nich więcej. Z kolei Majid, jawi się raczej jako zawistnik a nie ofiara (nawet jeśli uznamy, że to nie on wysyłał kasety), który nie potrafi wybaczyć kilkuletniemu dziecku popełnionego błędu, i czyni je odpowiedzialnym za całe swe nieudane życie. Powolna narracja, długo budowany suspens, plus przeciągające się ponad miarę ujęcia kamery, muszą się przerodzić w zniecierpliwienie (złośliwy powie: w nudę). Brak wyjaśnienia i dokończenia historii, gdy w istocie nie widać żadnego powodu by tego nie robić (prócz epatowania tajemnicą) jest niezrozumiały i jest najbardziej irytującą cechą filmu. Zamiast skupić się na prawdziwym dramacie, który dotknął bohaterów, poprzez zastosowanie otwartego zakończenia jesteśmy zmuszeni zastanawiać się nad znalezieniem właściwego ułożenia samej historii, przekładając w umyśle kolejne elementy układanki i rozważając kolejne możliwe wersje. To współgra z pewną „nieśmiałością” reżysera, który chce opisywać rzeczywistość (też przecież nie całkiem neutralnie) ale unika pytania o przyczyny takiego a nie innego stanu rzeczy. Jednocześnie należy zwrócić uwagę, że jest to film jak najbardziej udany, tj. taki jak chciał reżyser uzyskać. Wszystko co widzimy na ekranie jest dokładnie przemyślane i nieprzypadkowe. Haneke panuje całkowicie nad materią filmową.
Pojawia się tu, może dość odległe skojarzenie, z „kinem moralnego niepokoju”. Przypomnijmy: ten polski nurt w kinematografii rozwinął się tylko, dlatego że o pewnych problemach PRL-u (o „bolączkach” systemu) nie można było mówić wprost. Stąd reżyserzy zmuszeni zostali to stworzenia ezopowego języka, którym próbowali opisać świat i problemy swoich bohaterów. Skąd jednak wzięła się potrzeba u Hanekego by tworzyć swój własny ezopowy język, no dalibóg, ale na to pytanie nie sposób odpowiedzieć. Przecież cenzury chyba nie ma?


Bardzo słuszne wnioski. Brak jednoznacznego zakończenia u Haneke pobudza u mnie zachwyt i ciekawość oraz włącza mocne myślenie, analizowanie zdarzeń po filmie. Jest to ciekawy zabieg bo przyjemność z filmu nie kończy się wraz z napisami lecz trwa dalej. Co prawda takie zakończenia budzą lekki niedosyt i irytację ale tylko przez moment... więc chyba warto.
OdpowiedzUsuń