![]() |
| Kadr z filmu |
Przepis na
angielski kryminał jest znany: grupa ludzi z wyższych sfer zgromadzona w
odizolowanej rezydencji, morderstwo i śledztwo, wszyscy są podejrzani, każdy
miał motyw, każdy miał sposobność (albo nikt nie miał motywu, nikt nie miał
sposobności – tu mogą być różne warianty). Ale jakoś filmowo nigdy nie było to
wykorzystywane w pełni – oczywiście pomijając rozliczne adaptacje Agaty
Christie. Jeżeli już, to raczej jako punkt odniesienia, jakaś gra konwencją,
żart (np. Zabity na śmierć Roberta
Moore’a). Taka tradycyjna formuła kryminału z detektywem amatorem lub co
najwyżej prywatnym detektywem (Boże broń policjantem z prawdziwego zdarzenia)
została do szczętu zużyta literacko. Film przeskoczył więc dość szybko ten
etap, wybitne dzieła tworząc w ramach „czarnego kryminału” czy komedii
kryminalnej. Nie było czysto filmowego odpowiednika klasycznej powieści
detektywistycznej.
Detektyw jest właśnie perfekcyjnym
przykładem kryminału świadomie wykorzystującego literacką klasykę (scenariusz
jest oparty na sztuce Anthony’ego Shaffera) niemal stając się swoistym
„teatrem telewizji”. Ale to „niemal” jest tu bardzo ważne, bo tworzy wyraźną granicę
między sfilmowanym przedstawieniem a filmem. Co stanowi o teatralności Detektywa? Oczywiście sięgnięcie przez
Jospeha Mankiewcza po dramat Shaffera i tego konsekwencje: minimalistyczna
obsada, zamknięta przestrzeń akcji, wyraźny podział na części (akty).
Mankiewicz wie jednak jak przełożyć to na dzieło filmowe. Czyni to
przez montaż – właściwy tylko tej formie sztuki język.
Najpierw dwa
słowa o fabule i jej bohaterach – to ułatwi zrozumienie na czym zabieg reżysera
dokładnie polegał. To przede wszystkim zderzenie aktorskie dwóch postaci: cwaniakowatego
uwodziciela-fryzjera Milo Tindla (Michael Caine) ze snobistycznym pisarzem
kryminałów Andrew Wykeiem (Laurence Olivier). Tindle uwiódł żonę Wyke’a, o czym
ten się dowiaduje i zaprasza Tindla do siebie by problem ów rozwiązać. Ale
wszystko jest tu o wiele bardziej skomplikowane, bo cała dalsza historia wynika z tego
kim są postacie. Pisarz to uwielbiający różne szarady, gry i rebusy człowiek,
który postanawia dokonać wyrafinowanej zemsty na swym przeciwniku (która to
zemsta ma więcej niż jedną prostą motywację zranionej męskiej dumy). Spotyka
jednak gracza równego sobie i widz staje się świadkiem długiej rozgrywki –
skomplikowanej i wielowarstwowej, gdzie nie wiadomo czy mamy do czynienia nadal z upokarzającą zabawą (ale zawsze zawsze tylko zabawą) czy może już z rywalizacją rzeczywistą, choć daleko poza zwykłą walkę o kobietę wykraczającą, a zahaczającą także
o kwestie rasowe i klasowe (Tindle ma włoskie korzenie; Wyke to
Anglik z wyższych sfer).
Mimo złożoności wszystko jest jasno przedstawione i bardzo dobrze zagrane. Szczególnie zwraca uwagę zderzenie różnych szkół aktorskich – nowoczesnej (Caine) i tej dawnej, „szekspirowskiej”, przedwojennej (Olivier); zaskakuje, że Olivier wychodzi ze starcia zwycięski, nie wydając się wcale przestarzały, grając ironicznie, balansując na granicy autoparodii, znakomicie posługując się samym głosem.
Mimo złożoności wszystko jest jasno przedstawione i bardzo dobrze zagrane. Szczególnie zwraca uwagę zderzenie różnych szkół aktorskich – nowoczesnej (Caine) i tej dawnej, „szekspirowskiej”, przedwojennej (Olivier); zaskakuje, że Olivier wychodzi ze starcia zwycięski, nie wydając się wcale przestarzały, grając ironicznie, balansując na granicy autoparodii, znakomicie posługując się samym głosem.
Ale do rzeczy.
Na czym polega owa filmowość Detektywa?
Otóż, tylko pozornie nasi bohaterowie są sami w rezydencji – milczącymi
świadkami ich gry są… zabawki, a ściślej rzecz biorąc liczne automaty i
mechaniczne manekiny, ulubione rekwizyty osamotnionego pisarza. Mankiewicz pokazuje zbliżenia tychże zabawek, które stają się świadkami gry toczącej się
między ludźmi. Od czasu do czasu są one uruchamiane przez jednego z bohaterów, komentując
akcję głośnym śmiechem lub zmyślną akrobacją. I ludzie zdają się sadzić, że tak samo mogą powodować kimś innym, za pociągnięciem odpowiedniej dźwigienki wywołując pożądaną reakcję, tak jak po naciśnięciu guzika mechaniczny klaun wykonuje fikołka. Dopiero w finale, jedynym
możliwym, w którym każdy zwycięża (albo jak ktoś woli – każdy przegrywa), bohaterowie
w końcu uwolnieni z konwencji, zdobywają się na autentyczność. Mechanizmy zaś ożywają, wybuchając wspólnym jazgotem, obwieszczającym definitywny koniec gry.


Brak komentarzy:
Prześlij komentarz