![]() |
| Kadr z filmu |
Wielcy amerykańscy producenci filmowi pewnie co roku zbierają się na swoich spotkaniach, podczas których w mrocznej atmosferze spisku i oparach cygar ustalają, jak podzielić się filmowym tortem w sezonie: czyli kto weźmie się za robienie thrillerów, kto tym razem zrobi jakąś komedię, a kto bardziej ambitny dramat z wielką historią w tle. W ten sposób filmowcy nie muszą za bardzo między sobą konkurować, wypełniając jednocześnie wszystkie gatunkowe nisze.
Oczywiście tak to można sobie wyobrażać, bo czasem patrząc na kinowy repertuar odnosi się właśnie wrażenie takiego podziału ról. To pewnie bardziej wynika ze specjalizacji – róbmy takie filmy, które potrafimy, od czasu do czasu nadwyżkę pieniężną przeznaczając co najwyżej na jakiś „eksperyment”. Bywa jednak, że ktoś spróbuje przechytrzyć wszystkich innych, proponując jeden film, którym będzie chciał wypełnić możliwie dużo nisz gatunkowych. Jack Reacher: Jednym strzałem (oryginalny tytuł to po prostu Jack Reacher) to taka właśnie niepozorna – a więc zaskakująca – próba. Oczywiście słowo „niepozorna” należy rozumieć w odpowiednim kontekście. To przecież film z Tomem Cruisem (i Robertem Duvallem, i Wernerem Herzogiem, i Richardem Jenkinsem) ze sporą kampanią reklamową, pełen akcji, wybuchów i bijatyk. Rzecz w tym, że przedstawiany jako zwykłe kino akcji wiele na takiej reklamie stracił. Jack Reacher to bowiem nie tylko adaptacja książki Lee Childa, ale również znakomity melanż różnych gatunków: kina sensacyjnego, korporacyjnego thrillera, filmu detektywistycznego i nawet odrobiny komedii. W tle pojawia się jeszcze więcej drobiazgów jakby wziętych z zupełnie różnych konwencji (np. filmów o komiksowych superherosach). Zatem otrzymujemy kilka filmów w jednym i to bez poczucia, zwykle towarzyszącego tego rodzaju produkcjom, eklektycznego miszmaszu. To spójna opowieść o sensacyjnym charakterze, ale korzystająca przy okazji z pomysłów o zupełnie innej proweniencji.
Fabularnie rzecz opiera się na rozpoznawalnym schemacie: tajemniczy snajper morduje kilka osób; wina zostaje zrzucona na kogoś innego. Dzielna pani prawnik (w tej roli Rosamund Pike) drąży jednak sprawę, a pomaga jej w tym Reacher – były żandarm wojskowy – znający niewinnie posądzonego. Główny bohater jest też najmocniejszym punktem filmu (choć może Cruise nie jest tu w najlepszej formie): to tajemniczy przybysz niczym Batman wymierzający sprawiedliwość tam gdzie prawo zawodzi, ale w przeciwieństwie do Mrocznego Rycerza bezlitosny i z zimną krwią eliminujący przeciwników.
Pod tą historią dobrze nam znaną, pod dość banalnymi dialogami i nie zawsze dobrze uchwyconą równowagą między komizmem a dramatem (zabawna, ale całkiem znikąd się biorąca scena walki w łazience z grubymi osiłkami) McQuarrie przemyca całkiem inteligentną rozrywkę, niepozbawioną moralnego dylematu (niespodziewane zakończenie), w ramach której czasem mocno szarżuje (Herzog w roli „komiksowego” głównego przeciwnika), jednak w większości wypadków z powodzeniem, jakby chciał widzowi powiedzieć: „Nie bierz tego wszystkiego tak na poważnie, to przecież tylko film.”










