niedziela, 14 lipca 2013

Ostatni seans filmowy, reż. Peter Bogdanovich (The Last Picture Show, 1971)

Kadr z filmu
Peter Bogdanovich obok Coppoli, Scorsese czy Friedkina był częścią tzw. Nowego Hollywood. To nieformalny nurt czy raczej pewien moment w historii kina – pod koniec lat sześćdziesiątych, m.in. w związku z rozluźnieniem zasad (głównie obyczajowych) wcześniej regulowanych kodeksem Haysa wreszcie twórcy mogli trochę śmielej zająć się pewnymi tematami. Przemoc i erotyka od tego momentu zaczęła tracić swój konwencjonalny, wystylizowany kształt (który dzisiaj już odbieramy jako tę „śmiesznostkę” dawnych filmów).

Ostatni seans filmowy to film powstały w duchu tego nowego kina. Oparty na powieści Larry’ego McMurtry’ego o tym samym tytule, zawierającej wątki autobiograficzne, opowiada historię mieszkańców niewielkiego teksańskiego miasteczka w latach 50-tych, miasteczka zapomnianego, zakurzonego, wymierającego. Bogdanovich w czarno-białych zdjęciach pustynnych krajobrazów oraz równie pustych ulic jak te płaskie przestrzenie otaczające Anarene, snuje opowieść o dojrzewaniu kilku przyjaciół. Wokół trzech postaci rozpięta jest narracja: Sonny’ego Crawforda (Timothy Bottoms), Duane’a Jacksona (młodziutki Jeff Bridges) i Jacy Farrow (też młodziutka Cybil Sheprad).

Film zbudowany został nie wokół jednego, mocnego wątku fabularnego, a jest zbiorem scen z życia bohaterów (akcja obejmuje około roku). Sceny te nie są jednak luźno rozrzucone – wiążą je wspólne postacie, problemy i miejsca. Bogdanovich nie wychodzi, bowiem z kamerą poza małe miasteczko prawie w ogóle; gdy bohaterowie wyjeżdżają na wycieczkę do Meksyku nie spodziewajmy się, że pojedziemy razem z nimi – w następnej scenie widzimy ich skacowanych, wracających do domu. Niemal równie rzadko zagląda do domów; wszystko prawie rozgrywa się wokół main street, w restauracyjce, w salce bilardowej, w kinie.

Po tych jakby mających się zaraz rozpaść, ciasnych pomieszczeniach (Anarene wygląda jak jedno z nielicznych miejsc ocalałych po atomowym Armagedonie – zrujnowane fasady dyktami obstawione, farba odłazi ze ścian, brud, hulający wiatr) Sonny i Duane ze znajomymi włóczą się z kąta w kąt: coś przegryzą, pójdą do kina na film, który widzieli już pewnie pięć razy, wypiją piwo, a w tle czy to z radia samochodowego, czy to z szafy grającej zawsze będzie towarzyszyć im zawodzący głos Hanka Williamsa. W miasteczku nawet nie ma miejsca by zanadto pochuliganić. Dojrzewanie, więc to inicjacja seksualna – i tym, kończący liceum młodzi, są najbardziej przejęci. Ale zaraz znów przychodzi nuda i znów oczekiwanie na coś, co odmieni życie i przerwie melancholię. Za wzór mają dorosłych, którzy jednak zdają się być w jeszcze gorszej sytuacji. Uwięzieni w małżeństwach bez miłości, tak samo niepogodzeni z losem, ale przecież już związani obowiązkami, już zasiedzieli w miejscu nie mogą ot, tak po prostu wyjechać. Zatem i oni szukają pocieszenia w romansach i przygodnych miłostkach. Być może rozczarowanie końcem lat 60-tych i nadzieją pokładaną w hippisowską rewolucję spowodowała, że postawa buntu i kontestacji nie jest dla Bogdanovicha dobrym rozwiązaniem. Ratunkiem dla jego boahterów pozostaje ucieczka, wyjazd – do wielkiego miasta lub na wojnę. Stały motyw amerykańskiego filmu: wielki kraj stwarzający wielkie możliwości; nie podoba ci się tu, nie masz pracy, nie masz weny twórczej, nie masz pieniędzy, nie masz niczego? Na zachód!

Bogdanovich z pewnością nie mówi, że nikt nie dojrzewa, że jego bohaterowie pozostają wiecznie dziećmi. W tym nostalgicznym, więcej nawet – ponurym, obrazie wskazuje on raczej, jak niepokój tak silnie odczuwany w chwili wejścia w świat dorosłych (zrozumienie i świadomość upływu czasu, tu wyznaczana nie tylko śmiercią bliskich ludzi i wyjazdem Duane’a na wojnę, ale także entropią ogarniającą cały ich małomiasteczkowy świat) nie jest wcale czymś zarezerwowanym wyłącznie dla młodych i nie ginie wraz z przekroczeniem pewnej bariery wieku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz