piątek, 12 lipca 2013

Panaceum, reż. Steven Soderbergh (Side Effects, 2013)

Kadr z filmu
Steven Soderbergh dorobił się swego czasu opinii „nowej nadziei Hollywood”. Oczywiście minęło już blisko 25 lat od słynnego filmu Seks, kłamstwa i kasety video (Złota Palma w Cannes) i pewne oczekiwania zostały zrewidowane. Mimo niezwykłej sprawności reżyserskiej, jego filmy pozostawiają pewne uczucie niedosytu: swoboda w konstruowaniu narracji nie znajduje odbicia w głębi przekazu. Stąd być może częstsze ucieczki Amerykanina w kino gatunkowe, pozwalające na poruszanie się wśród utartych schematów bez zarzutów o treściową pustkę. Soderbergh w reżyserii stosował przez pewien okres taktykę płodozmianu, tj. przeplatania filmów rozrywkowych, skierowanych do szerszej publiczności (Ocean's Eleven) dziełami bardziej ambitnymi czy zgoła eksperymentalnymi (Bańka). Rzut oka na listę ostatnio stworzonych przez niego filmów pokazuje jednak, że skupił się on właśnie na tych bardziej rozrywkowych produkcjach.

Panaceum nie jest tu wyjątkiem. To utrzymany w mrocznym tonie dreszczowiec, opowiadający historię pewnego psychologa, jego pacjentki oraz tajemniczego leku. Pogrążona w głębokiej depresji (próby samobójcze) Emily Taylor (Rooney Mara) szuka pomocy u kolejnych lekarzy. Trafia w końcu do doktora Jonathana Banksa (Jude Law). Kolejne przepisywane jej leki nie bardzo pomagają. W końcu pacjentka zgadza się na eksperymentalną terapię z użyciem nowego leku – ten oczywiście wywołuje pewne, początkowo zdawałoby się raczej niegroźne, skutki uboczne („side effects” – oryginalny tytuł filmu).

Taki jest punkt wyjścia, ale clou tkwi w tym, że film ten nie jest tym czym się wydaje. To znaczy: jesteśmy ciągle zwodzeni i manipulowani, próbując odkryć następne posunięcie, następny ruch reżysera. Wszystko to, bowiem ma znamiona thrillera korporacyjnego: wielki koncern produkuje lek wywołujący niepożądane efekty, próbuje sprawę ukryć, a dzielny lekarz wplątany w sieci wielkich graczy będzie próbował dojść prawdy i ujawnić ją światu. Czyli: spiski, tajemnicze spotkania w garażach podziemnych, podejrzane typy w szarych płaszczach, podsłuchy, a w końcu i zbrodnia. Ale film szybko skręca na nieco inne tory; by nie zdradzać zbyt wiele z tej misternie tkanej historii, zaznaczmy jedynie, że sytuacja ma się podobnie z samymi bohaterami – co jakiś czas nasza opinia o nich ulega gwałtownej zmianie by potem znów się zmieniła, a potem jeszcze raz i jeszcze raz.

To udało się najlepiej. Jak rzadko kiedy w filmie gatunkowymi rzeczywiście jesteśmy zaskakiwani zwrotami akcji, a film przy okazji unika typowych pułapek scenariuszowych (np. banalnego romansu pacjent-lekarz). I to nie tylko fabularnie zostało bardzo dobrze przemyślane, bo i reżyser lubi pochwalić się przed widzem jakimś ciekawym ujęciem, nietypowym ustawieniem kamery (Soderbergh osobiście staje za kamerą), przydając zwykłej sytuacji dodatkowej głębi, czy też odpowiednio użyć retrospekcji, by odsłonić jakąś nieoczekiwaną informację o – wydawałoby się dobrze już poznanym – wydarzeniu. Żałować, więc tylko można, że czasem ujawnia się w tym wszystkim „zimna” mechanika konwencji filmowej nicowanej na wszystkie strony. Paradoksalnie właśnie ta sprawność z jaką Soderbergh opowiada historię, te kolejne zmiany w postrzeganiu bohaterów przez widza, i to jak wszystko w finale splata się w jedną całość – przyznajmy, że chyba zbyt łatwo – sprawiają, że nie sposób do końca emocjonalnie zaangażować się w tę opowieść.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz