środa, 10 lipca 2013

Pociąg, reż. John Frankenheimer (The Train, 1964)

Kadr z filmu
Na początku film ten miał być reżyserowany przez Arthura Penna. Nawet już rozpoczęto zdjęcia, ale Burt Lancaster – gwiazda filmu – zawiedziony nazbyt mało ambitną (widowiskowo) wizją Penna postanowił ściągnąć do Francji Johna Frankenheimera, z którym aktor współpracował już kilka lat wcześniej. I tym sposobem z planowanego skromnego filmu skupiającego się raczej na motywacjach i psychologii głównego bohatera, narażającego swe życie w celu odzyskania zagrabionych przez Niemców obrazów wielkich mistrzów, film rozrósł się w pełne rozmachu (rzadko nawet dzisiaj spotykanego) widowisko o malarstwie, II wojnie światowej, la Résistance, i przede wszystkim – o wielkich lokomotywach.

Jest rok 1944, dni niemieckiego panowania we Francji są już policzone – i to całkiem dosłownie, wejście aliantów do Paryża do kwestia najwyżej tygodnia. Pułkownik von Waldheim (znamy ten typ niemieckiego oficera – wykształcony, erudyta, miłośnik sztuki, a jednocześnie bezwzględny i zdecydowany, empatii zupełnie pozbawiony, żaden tam artystowski „mięczak”; w tej roli bardzo dobry Paul Scofield) postanawia wywieźć do Vaterlandu wielką kolekcję obrazów. A to sami mistrzowie pędzla: Cézanne, Degas, Renoir, Picasso; jak przypominają bohaterowie filmu, nie bez ironii zresztą, ta kolekcja to „chluba Francji”.

Paul Labiche (Burt Lancaster) członek ruchu oporu, ale jednocześnie inspektor kolejowy, nie chce pomóc w zatrzymaniu pociągu (dylemat: życie czy sztuka – życie przeważa); w końcu jednak przystaje na plan powstrzymania tej wielkiej grabieży sztuki zmuszony okolicznościami. Następuje stracie osobowości: z jednej strony von Waldheim, dążący do celu za wszelką cenę (np. stawia zakładników na lokomotywie, by zapobiec jej wysadzeniu), a z drugiej Labiche – pracownik kolei, nieobeznany ze sztuką, z czasem nabierający dopiero pewnej determinacji, a to tylko dlatego, że giną jego kolejni podopieczni z ruchu oporu.

Frankenheimer spełnił marzenie każdego chłopca, który uwielbiał bawić się kolejką. Amerykański reżyser wziął jednak do zabawy prawdziwe lokomotywy, prawdziwe wagony i prawdziwy dynamit. Sekwencje bombardowań, wybuchów, zderzeń lokomotyw, ich wypadania z torów zostały sfilmowane z niezwykłym realizmem i szczegółowością. Kamery umieszczane były bardzo blisko (bez operatora, kilka kamer uległo zniszczeniu, zachowując jednak oczywiście nakręcony materiał), stawiając widza w centrum wydarzeń – wzbudzając odczucia podobne tym zapewne, które towarzyszyły ludziom podczas oglądania słynnego filmu braci Lumière.

Nie tylko jednak efekty specjalne robią wrażenie – zupełnie zresztą niepowtarzalne w szczególności, że film jest czarno-biały, co, wbrew pozorom, potęguje ich wymowę (czarno-biały obraz sugeruje, że film jest starszy, więc tym większe zaskoczenie efektami). Frankenheimer popisuje się także umiejętnością budowania napięcia – sprawdzają się tu długie ujęcia oraz liczne ujęcia z wózka, gdzie widzimy, że to aktor musi naprawdę zdążyć na czas i że nie jesteśmy oszukiwani montażem; a co więcej to aktorzy sami wykonywali część czysto kaskaderskich scen (dzięki znakomitym, ostrym, zdjęciom widzimy, że to aktorzy a nie kaskaderzy).

Strona techniczna filmu niewątpliwie dominuje. Ale to nie jest film akcji – to znaczy w rozumieniu: film który ma wyłącznie cieszyć oko i zapewnić rozrywkę na wysokim poziomie. Nie przypomina znanych wielkich produkcji wojennych (Tylko dla orłów, Działa Navarony itp.), a raczej trzyma się na każdym poziomie realistycznej (bez żadnego „romantyzmu”) wizji wojny. Pociąg właściwie bliższy jest stylem francuskiej Nowej Fali – skojarzenia z późniejszą Armią cieni Melville’a też nie są bezpodstawne – więc jakoś idzie wbrew przyzwyczajeniom widza (przynajmniej tego ówczesnego). Frankenheimer w odpowiednich momentach przypomina nam w dramatycznych scenach (np. rozstrzelania) o okrucieństwie Niemców. I przez cały czas nie pozwala zapomnieć o zasadniczym pytaniu: czy sztuka jest warta ludzkiego życia? W końcowej scenie widzimy razem zmontowane ujęcia rozstrzelanych zakładników oraz rozrzuconych, pozostawionych sobie, skrzyń z płótnami. Co waży więcej? Renoir. Degas. Cézanne. Trupy. Trupy. Trupy. Picasso. Dufy. Trupy. Trupy. Lautrec. Trupy, mała sylwetka odchodzącego człowieka i dymiący parowóz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz