![]() |
| Źródło: http://www.theamazingspiderman.com/site/ |
Jak wiadomo lubimy najbardziej to, co już znamy. Stąd sukcesy kolejnych sequeli, prequeli, restartów serii, powtórzeń i wszelkiego rodzaju mniej lub bardziej oczywistych kontynuacji. Komiksy, najczęściej budujące swój świat i opowiadające o swych bohaterach w ramach serii (czasem nawet kilku istniejących równolegle, pisanych i rysowanych przez różnych twórców) wykorzystują w pełni to zjawisko.
Cóż więc może być lepszego jak nie podwójne albo nawet potrójne powtórzenie? Spider-Man pojawił się na ekranie już w latach siedemdziesiątych – wówczas na małym ekranie, w serialu o identycznym tytule jak najnowsza filmowa reinkarnacja Człowieka-Pająka (The Amazing Spider-Man). Trzeba było jednak poczekać ćwierć wieku, póki rozwój techniki i efektów specjalnych nie pozwolił na przeniesienie z pełną dosłownością i odpowiednim rozmachem wszystkich tych niezwykłych akcji, przygód oraz niesamowitych akrobacji znanych z kart komiksu. W 2002 roku pojawił się pierwszy ze spidermanowej trylogii film z Toby Maguirem w roli głównej. Tamten film, choć formalnie pozostający bez związku z tą nową serią (na 2014 planowany jest już Niesamowity Spider-Man 2) ma jednak wiele wspólnego z Niesamowitym Spider-Manem – łączy je nie tylko główny bohater i świat wykreowany przez Stana Lee (twórcę komiksu), ale i podobna fabuła.
Niesamowity Spider-Man to nowa obsada – trochę mniej spektakularna niż poprzednio – oraz niby nowa, ale jakby już skądś znana historia. Peter Parker (Andrew Garfield) przypadkowo ukąszony przez zmutowanego pająka zyskuje supermoce, wynikające z połączenia się kodów genetycznych człowieka i pająka. Genetyka to zresztą główny wątek filmu. Eksperymenty naukowca (Rhys Ifans), wierzącego że uda mu się stworzyć metodę regeneracji (nawet utraconych kończyn) łącząc geny jaszczurki z genami człowieka – już wiemy, że przeciwnikiem Spider-Mana będzie wielki zmutowany jaszczur – prowadzą szaleńca do przekonania, że uda mu się stworzyć nowy lepszy gatunek ludzki.
Siła opowieści o Spider-Manie leżała zawsze w jego bohaterze (jak to przeważnie bywa z historiami o superbohaterach). Parker to dojrzewający, nieśmiały młodzieniec, który zyskuje nagle niezwykłe zdolności – marzenie każdego nastolatka. Ale jednocześnie z oczywistych względów musi kryć to swoje drugie, potężne oblicze. Parker nie raz znajdzie się w takiej sytuacji rozdarcia – między złożoną obietnicą a miłością, między służbą miastu a obowiązkami rodzinnymi, między prawem a osobistą wendetą.
Marc Webb (pasujące nazwisko do filmu Spider-Manie), który zasłynął przewrotną komedią (anty)romantyczną pt. 500 dni lata, dawał nadzieję na nową perspektywę w tak mocno eksploatowanym obecnie gatunku filmów o superherosach. Tym bardziej, że niejako wersja kanoniczna Spider-Mana już powstała i można było pokusić się o próbę trochę innego opowiedzenia tej historii. Takie nadzieje okazały się płonne – to w zasadzie remake filmu Sama Raimiego. Za plus należy uznać, że Webb nie popadł w kliszę – sequel musi być zawsze bardziej ponury (ponurość jako wyznacznik ambicji – im film „czarniejszy” tym mądrzejszy). I zapewne dla miłośników komiksu ciekawszy od poprzedniej serii (zamiast Mary Jane, pojawia się pierwsza miłość Parkera Gwen Stacy, a także bardziej interesujący główny przeciwnik).
To nadal bardzo dobre rozrywkowe kino, wykorzystujące efektowne ujęcia kamery (skaczemy wśród budynków razem ze Spider-Menem, patrząc jego oczami niczym w komputerowej grze). I choć Webb posługuje się dobrze znanymi i ogranymi motywami, dajemy się z łatwością wciągnąć ponownie w komiksowy świat szybko zapominając, że już to wszystko widzieliśmy – w czym zresztą pomagają drobne zmiany w rysunku psychologicznym postaci (np. Parker to już nie typowy nerd, ale zbuntowany nastolatek z deskorolką). Nie zmienia to jednak istoty sprawy. Bo w gruncie rzeczy to film zupełnie niekonieczny – tj. taki, który nic nie zmienia w naszym spojrzeniu na amerykańską mitologię superbohaterów ani w żaden sposób tego fenomenu nie tłumaczy.













