poniedziałek, 27 maja 2013

Jego typ kobiety, reż. John Farrow (His Kind of Woman, 1951)

Kadr z filmu
Jako że lata czterdzieste i pięćdziesiąte obfitowały w czarne kryminały (narodziny i czas świetności gatunku), zdawać się czasem może, że co drugi z tych dawnych filmów to jakieś przegapione arcydzieło, bądź przynajmniej klasyk gatunku. Jak jeszcze w dowiadujemy się, że w takim filmie występuje Robert Mitchum – aktorska ikona filmu noir – no to już nic tylko oglądać, oglądać i jeszcze raz oglądać.

Jego typ kobiety to film, który takie złudzenie obcowania z dziełem wybitnym przez krótki czas daje. Prócz Mitchuma na ekranie zobaczymy Jane Russell – później zasłynęła rolą w Mężczyźni wolą blondynki – oraz Vincenta Price’a, również w owym czasie znanego aktora (w szczególności z licznych horrorów, pojawił się także w Laurze Premingera). Trzy postacie odgrywane przez tych aktorów spotykają się w pewnym hotelu w Meksyku. Dan Milner (Mitchum) to spłukany hazardzista, który zostaje wysłany przez bogatych protektorów (mafię?) do meksykańskiego hotelu, gdzie ma na kogoś oczekiwać. Dlaczego, po co i na kogo? Tego możemy się tylko domyślać. W hotelu Milner poznaje znanego aktora filmów przygodowych (w tej roli Price, wprowadzający wątki komiczne) i bliżej zaznajamia się ze wcześniej już spotkaną tajemniczą milionerką Lenore Brent (Russell).

Skomplikowana intryga, która ich wszystkich połączyła, nabierać zaczyna sensu gdzieś dopiero w połowie tego dwugodzinnego filmu. Ale właśnie ta tajemnica i niejasność towarzysząca akcji w pierwszej części stanowi dużą zaletę, obiecując przez cały czas coś więcej niż ostatecznie otrzymujemy. Gdy reżyser zaczyna odkrywać karty, widza spotyka rozczarowanie, które tylko częściowo jest naturalne – rozbudzona wyobraźnia nigdy przecież nie znajduje pełni satysfakcji w odkrytej tajemnicy czy rozwiązanej zagadce.

Film z podszytego humorem tajemniczego kryminału skręca w stronę czegoś w rodzaju wczesnego kina akcji – niestety dość nieudolnie zrealizowanego (najbardziej widoczne w scenie egzekucji głównego bohatera, którą ciągle coś pechowo przerywa, co daje niezamierzony efekt komiczny) i wywołującego uśmiech na twarzy widza czas także nie przysłużył się filmowi, obnażając archaiczne już z dzisiejszego punktu widzenia rozwiązania. Brak tu charakterystycznego dla kina noir egzystencjalnego niepokoju dręczącego bohaterów. Farrow proponuje wyłącznie rozrywkowe kino, które znakomicie bawi świetnymi dialogami i cieszy oko grą aktorską, ale jednak gubiąc też sporo wdzięku w dynamicznych scenach akcji, ostatecznie pozostawiając widza w poczuciu niedosytu – obietnica pierwszej godziny nie zostaje spełniona.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz