sobota, 11 maja 2013

Róża, reż. Wojciech Smarzowski (2011)

Kadr z filmu
Polskie kino wojenne i „okołowojenne”, zapewne z powodów historycznych, nie pozostawiło po sobie wielu przykładów filmów, nazwijmy to, „optymistyczno-heroicznych”. Pozostały w pamięci te pełne goryczy i tragizmu filmy Wajdy czy komediowo-ironiczne: Eroica, Jak rozpętałem drugą wojnę światową. Wyjątkiem na tym tle w zasadzie były włącznie dwa słynne seriale (czyli Pancerni i Stawka). Mogłoby się wydawać, że wraz z upadkiem „komuny” nastąpi wysyp kina historycznego, a tu taka przykra niespodzianka – nic się działo przez długi, długi czas i dopiero ostatnimi laty wzrosło zainteresowanie wojenną historią Polski. Pojawiły się więc i seriale, i liczne „teatry telewizji”, i pełnometrażowe filmy, pokazujące to mniej znane, zapomniane oblicze wojny i czasów tuż po jej zakończeniu. I znów prócz serialu (Czas honoru) większość z tych produkcji ukazywała heroizm i odwagę zwykle nierozerwalnie złączoną z tragizmem (Śmierć rotmistrza Pileckiego). Nadzieja na polskie Tylko dla orłów czy Działa Navarony nie została spełniona.

Róża niczego w tym względzie nie zmienia – choć, nie ma co ukrywać, że wielkim zaskoczeniem byłoby gdyby to właśnie Smarzowski podjął się takiej próby. Autor Wesela raczej obnażający ułomności ludzkiej (polskiej?) natury, jest bardziej skory do nurzania swych bohaterów w oparach alkoholowej i moralnej degrengolady. I Róża nie różni się w tym względzie od poprzednich filmów Smarzowskiego, lecz nie jest wyłącznie prostym powtórzeniem znanych nam już motywów. Tak, to znów historia nieszczęśliwej miłości i splątania losów pary bohaterów z losami małej społeczności. Ale tym razem niezwykle ważne jest właśnie tło historyczne.

Akcja filmu rozgrywa się po roku 1945, na ziemiach dawnych Prus. Nieco w duchu westernowym (Prawo i pięść) mamy sytuację kolonizacji „dzikich” terenów – obszar przejęty przez Polskę jest zasiedlany przez ludność napływową (m.in. przesiedleńców z Kresów) a dawni mieszkańcy – Mazurzy – są wysiedlani; powstaje nowe państwo. Główny bohater: Tadeusz (Marcin Dorociński), żołnierz AK, brał udział w Powstaniu Warszawskim, Niemcy zgwałcili i zabili jego żonę. Teraz przybywa na Mazury, gdzie poznaje wdowę po niemieckim żołnierzu. Róża (Agata Kulesza), traktowana przez nowe władze jak Niemka, nie chce opuścić swojego gospodarstwa – w końcu przecież to jej dom. Wspólny interes, który najpierw połączył Różę i Tadeusza, powoli przeradza się w uczucie. Przeczuwamy jednak od początku, że jest to miłość skazana na zagładę.

Film to nie dzieło edukacyjne – tę rolę pełnić winna szkoła, książka itp. Z tego punktu widzenia zarzucanie Smarzowskiemu pozbawienia wydarzeń związanych z przesiedlaniami historycznego kontekstu (ich przyczyn) nie wydaje się trafne (pytanie: jak daleko sięgać w głąb historii?). Bez wątpienia jednak dla pogłębienia filmu (ukazania niejednoznaczności) należało umiejętniej wyważyć racje. Smarzowski chcąc pokazać powszechny charakter zła jaki niesie ze sobą każda wojna – zła nie związanego z żadną z wojujących stron – nieco się tu „zgalopował”. Po filmie możemy odnieść wrażenie, iż los, który spotkał Mazurów był jakimś dopustem Bożym. Gwoli przypomnienia, garść faktów: w plebiscycie w 1920 r. Mazurzy w niemal 100% opowiedzieli się za Niemcami, w 1932 r. udzielili walnie poparcia NSDAP (najwięcej w Niemczech – 65%!). To była ludność zniemczona, której potraktowanie przez Polaków i Rosjan na równi z Niemcami było uzasadnione.

Smarzowski z naturalistyczną drobiazgowością, wręcz przesadnym okrucieństwem, oddaje dramat życia tamtego okresu: gwałty, tortury, napady, pijaństwo, głód i bezwzględność nowej władzy. Zaskakujące zakończenie, również jakby zaczerpnięte z westernowej konwencji, pozostawia jednak widza z otuchą i nadzieją, której brakowało w poprzednich jego filmach. Reżyserowi udało się wzruszyć widza (czego także brakowało i w Weselu, i Domu złym) oraz silnie, emocjonalnie związać go z bohaterami – to przede wszystkim zasługa samych aktorów, którzy znakomicie odnaleźli się w swoich rolach. I nawet nieco irytująca maniera (dziś tak modna) pokazywania historii w rozdygotanych, nerwowych ruchach kamery i szybkim, poszatkowanym montażu nie przesłoniła emocjonalnej siły obrazu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz