![]() |
| Kadr z filmu |
Do dziś
najważniejszym filmem Lee pozostaje Przyczajony tygrys, ukryty smok, w
którym Tajwańczyk dokonał znakomitego mariażu tradycyjnego kina walki z epicką
przygodą w dawnym hollywoodzkim stylu, a wszystko to przyprawiając odrobiną
filozofii wschodu i orientalnej egzotyki, zapoczątkowując jednocześnie cały
nowy trend w kinie. Życie Pi w pewnym sensie powraca do tego typu
opowieści, łącząc Wschód z Zachodem. I tu mamy pięknie sfilmowane obrazy: kadry
intensywnie nasycone kolorami i ciekawe ujęcia (np. pionowe ujęcie „z lotu
ptaka” na samotną łódkę na środku oceanu czy przemyślne zamazywanie linii
horyzontu – oba jakby „spłaszczające” obraz na przekór zastosowanego 3D). Lee,
trochę wzorem Hitchcocka (Łódź ratunkowa), eksperymentuje z
wykorzystaniem niewielkiej przestrzeni, choć jednak śmielej przemieszczając się
z kamerą i od czasu do czasu przełamując narrację powrotem do rzeczywistości
bohaterom współczesnej (historia jest opowiadana przez już starszego Pi pisarzowi,
który szuka tematu na książkę).
Film ten to
przygoda w klasycznym wydaniu: uratowany cudem z tonącego statku Pi (opowieść
skąd wzięło się to dziwne imię stanowi osobny wątek filmu) dryfuje łodzią
ratunkową po oceanie. Jego jedynym towarzyszem podróży jest tygrys – statek,
który zatonął przewoził zwierzęta z zoo. Pi walczy, więc nie tylko z oceanem,
ale i dzikim zwierzęciem; jak możemy się domyślić w końcu jakoś się do siebie
przyzwyczajają, może nawet zaprzyjaźniają.
Warstwa
przygodowa filmu została podszyta egzystencjalnymi rozważaniami i pytaniami o
Boga, ale raczej w naiwnym, dość pobieżnym ujęciu. Pochodzący z
wielokulturowych Indii, Pi od najmłodszych lat próbował odnaleźć swoją wiarę,
popadając przy okazji w zabawny synkretyzm (chrześcijańsko-islamsko-hinduistyczny).
Zaskakujące jednak, iż ta odyseja przez Pacyfik, nie dała mu żadnej jasnej
odpowiedzi – bohater, który wierzył, wiary nie stracił, ale chyba jej też nie
umocnił, utrzymując charakterystyczną postawę współczesnego człowieka wierzącego,
ale jakby bojącego się też wyraźnie nazwać swoją wiarę: „no, w Boga to ja
oczywiście wierzę, no i też w Jahwe, i w Allaha, i w Wisznu, i w…etc.” W pewnym
momencie filmu ojciec głównego bohatera mówi do swojego syna: „Wierzyć we
wszystko, to jakby nie wierzyć w nic”. Dorosły mężczyzna pozostaje w swej
wierze niedojrzałym chłopcem.
Niemniej to
religijne tło, daje widzowi alibi, by cieszyć oko pięknymi obrazami (zasłużony
Oscar) i emocjonować się losami Pi, z poczuciem obcowania z dziełem „z wyższej
półki”. W istocie to jednak po prostu wielka przygoda w duchu najlepszej
amerykańskiej tradycji, nie tylko zresztą samą narracją z tradycją łączność
utrzymująca, ale paradoksalnie również metodą produkcji – film niemal w całości
powstał w studiu, jak za dawnych lat, gdzie stworzono potężny zbiornik wodny
udający ocean.


Brak komentarzy:
Prześlij komentarz