![]() |
| Kadr z filmu |
Stara zabawa w policjantów i złodziei wchodzi na nowy poziom. Melville nie porzucił swojego ulubionego tematu – wręcz przeciwnie, kontynuuje go. Po krótkiej przygodzie w Nowym Jorku (Dwaj mężczyźni na Manhattanie) i spróbowania się w trochę innym temacie (Ksiądz Leon Morin), francuski reżyser powraca do wątków znanych z Ryzykanta. Powraca zarówno opowieść kryminalno-gangsterska (włamanie, zdrada, stracie z policją), jak i formalnie przemyślana konstrukcja, nawiązująca z jeszcze większą siłą do amerykańskiej tradycji filmu kryminalnego.
Ryzykant mógł się wydawać Nową Falą avant la lettre, w sposób widoczny zwracając uwagę na swoją stronę formalną – nawet widza nieprzygotowanego, który z konwencją nie jest zapoznany. Tym razem jest nieco inaczej. Formalna strona filmu została bez reszty podporządkowana scenariuszowi. Jednocześnie styl Melville’a wyszlachetniał i stał się bardziej dojrzały, nie pozostawiając żadnych wątpliwości, że reżyser całkowicie panuje nad całością, co podkreślone zostało licznymi drobiazgami (np. klamra muzyczno-wizualna spinająca koniec i początek filmu), jak i popisową sceną na posterunku: intensywny dialog, ponad osiem minut bez cięcia, kamera obraca się 360° wokół własnej osi, szybko panoramuje, śledzi chodzących w te i we wte bohaterów.
Cała historia została przedstawiona w dwóch głównych wątkach – mamy parę bohaterów przestępców-złodziei: Silien – sprytny, ale i bezwzględny oraz Maurice Faugel – doświadczony, był w więzieniu, niestety już nie tak „twardy” jak za dawnych lat. Ten pierwszy, grany przez Jean-Paula Belmondo (myślimy – początkowo – za młody! Potem charyzma aktora nas uwodzi) to właśnie szpicel, który jednak toczy jakąś własną grę: i przeciwko policji, i przeciwko swojej kamaryli. Są morderstwa i jest napad na sejf, ale nie one stanowią o istocie rzeczy. Tu liczy się bowiem inna rozgrywka: czy tożsamość kapusia zostanie odkryta? Kto nim jest, tak naprawdę?
Szpicel, będący wyraźną inspiracją dla Tarantino, braci Coenów czy Nolana, to film klasycznie manipulatorski – na końcu każdy okazuje się kimś innym, a wcześniej widziane zdarzenia nabierają całkiem nowego znaczenia. I nawet po zakończeniu, choć fabularnie wszystko zostaje wyjaśnione, interpretacja pozostanie w gestii widza (o pewnych zdarzeniach dowiadujemy się od jednej z postaci – czy jej uwierzymy?).
Opowiadając swoją niezwykle skomplikowaną historię – wręcz na granicy wiarygodności – Melville zderza ze sobą dwie przeciwstawne metody. Z jednej strony świadomie nadużywa technik narracyjnych filmu noir, prowadząc całość niemal w stronę ekspresjonizmu i surrealizmu: niemożliwe i dziwaczne kąty układania się cieni, każdy z bohaterów okutany jest w trencz i nosi kapelusz, oświetlana światłem latarni postać otoczona mgłą.
Z drugiej strony z bardzo dużą starannością reżyser przekonuje widza na wszelkie sposoby o realizmie – przede wszystkim metodycznością i drobiazgowością (np. aresztowany w barze bohater nie zapomina, że powinien zapłacić przy wyjściu), zerwaniem z romantyczno-przygodowym mitem życia przestępcy (zgodnie z regułą: there's no honor among thieves) oraz pojedynczymi ujęciami kamerą „z ręki”.
Bohaterowie Melville'a są również pełni sprzeczności: marzą o spokojnym życiu, „ustawieniu się” raz na zawsze, a jednocześnie tkwią w bezwzględnym (ale tym realistycznym) świecie, w poczuciu ciągłego zagrożenia zdradą najbliższych, więzieniem lub śmiercią. Próbują odnaleźć sposób na przerwanie tej wiecznej zabawy w policjantów i bandytów. Lecz – niczym bohaterowie westernów Peckinpaha – potrafią w życiu tylko jedno. „Moglibyśmy być policjantami. Ale najpierw musimy się dorobić” – ironizuje w pewnym momencie jeden z bohaterów. Tylko szpicel, żyjący w dwóch światach na raz, któremu zdaje się, że przejrzał je na wskroś, może się łudzić, że uda mu się wyłamać z tego podwójnego układu: „W tym zawodzie kończysz, jako kloszard albo jako trup”.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz