środa, 10 kwietnia 2013

Człowiek z blizną, reż. Howard Hawks (Scarface, 1932)

Kadr z filmu
Zdawać by się mogło, że hollywoodzkie „stare” filmy, czyli – powiedzmy – powstałe przed drugą połową lat 60-tych, to – w szczególności jeżeli mamy na myśli kino rozrywkowe – filmy nieco naiwne i przestarzałe. To oczywiście uogólnienie, ale nie mijające się za bardzo z prawdą. I nie chodzi tu wyłącznie o sposób montażu czy gry aktorskiej, ale także o treść, o to, co na ekranie można było pokazać, a co z kolei zawsze musiało pozostać ukryte. W połowie lat 30-tych w Hollywood na dobre wszedł w użycie tzw. kodeks Haysa, zabraniający przedstawiania pewnych sytuacji, bądź przedstawiania pewnych scen wyłącznie w określonym świetle. Na przykład: zdrada małżeńska pokazywana powinna być jako coś zawsze złego (dobrze jeśli lubieżnika spotykała jakaś zasłużona kara), nie wolno było używać wulgaryzmów, sceny przemocy lub strzelanin powinny być możliwie łagodnie ukazane. Inne podobne zakazy i nakazy dotyczyły erotyki, spraw religijnych i rasowych.

Ale był taki krótki moment na początku lat 30-tych, gdy cenzor hollywoodzki czuwający nad moralnością Ameryki, nie miał jeszcze pełnej władzy. Położono wtedy podwaliny pod film gangsterski, i nie unikając cynicznego spojrzenia na American dream, stworzono schemat fabularny dla tego gatunku: gangster błyskawicznie pnący się po kolejnych szczeblach przestępczej kariery, w końcu równie szybko spada ze szczytu. Człowiek z blizną, przez długi czas zapomniany, dziś uważany jest za klasyka gatunku – i to nie tylko dzięki remake’owi Briana De Palmy. Czym wzorzec metra z Sèvres dla systemu miar, tym Człowiek z blizną dla filmu gangsterskiego. Ślady rozwiązań fabularnych, sposobu opowiadania, niektórych pomysłów montażowych można odnaleźć w wielu późniejszych filmach, poczynając od Ojca chrzestnego a kończąc na serialu Zakazane imperium.

Człowiek z blizną opowiada historię Tony’ego Camonte (Paul Muni), jego drogę na wyżyny świata przestępczego i w końcu tragiczny koniec. Zaskakuje brutalnością, cynizmem i bezlitosnym potraktowaniem bohaterów, raczej przypominając w tym wszystkim o ponad trzydzieści lat późniejsze filmy tzw. Nowego Hollywood. Hawks pokazuje w pełni swój talent do prowadzenia spójnej i zwartej narracji, przeplatając dwa wątki fabularne (kariery „zawodowej Camonte i losów jego siostry), by w końcu je razem zakończyć w dramatycznym finale. Są pościgi samochodowe, strzelaniny, bójki, piękne kobiety, jazz i gęsto ścielący się trup.

To film oczywiście jakoś przełamany: łączy archaiczne rozwiązania, czasem przypominające jeszcze te z okresu kina niemego – widoczne wbrew pozorom nie w scenach akcji, ale właśnie bardziej w scenach dialogowych, gdzie pozycja kamery oddaje wrażenie znajdowania się w fotelu widowni teatralnej – z elementami zaskakująco nowoczesnymi. Charakterystyczna blizna, w kształcie litery X, na twarzy Camonte, to motyw przewodni filmu i ciekawy chwyt formalny. Wraz z narastaniem przemocy i brutalności, krzyżyk pojawia się nad kolejnymi ofiarami zawsze wkomponowany sprytnie w daną scenę (np. jako cień rzucany przez elementy scenografii). Hawks stosuje oświetlenie (końcowe sceny) niczym z późniejszych o całą dekadę filmach noir. Tu możemy też zobaczyć klasyczny montaż „wojny gangów” – ujęcia ostrzeliwujących się samochodów gnających przez ulice miast, wybuchy w barach i sklepach, i najlepszy pomysł: kartki kalendarza wyrywane w rytmie, w jakim opróżniany jest magazynek Tommy Guna.

I tak samo, jak wiele późniejszych filmów, Człowiek z blizną, mający być w zamyśle wyraźnym oskarżeniem władz o bezczynność wobec narastającej fali przestępczości oraz chcący ukazać życie gangstera jako drogę prowadzącą do zagłady – nie tylko fizycznej, ale i moralnej – ostatecznie to życie mitologizuje, wpisując się w bogatą amerykańską tradycję gloryfikacji buntowników wyjętych spod prawa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz