czwartek, 18 kwietnia 2013

Pitch Perfect, reż. Jason Moore (Pitch Perfect, 2012)

Źródło: http://www.pitchperfectmovie.com
Jason Moore debiutujący w roli reżysera filmowego, jest w rzeczywistości doświadczonym twórcą wywodzącym się z Broadwayu, gdzie reżyserował spektakle muzyczne, m.in. Shreka w wersji musicalowej. W tym filmie Moore wykorzystał swoje doświadczenia muzyczne. Pitch Perfect to bowiem nie tylko komedia romantyczna, ale również film muzyczny – nie należy mylić tego z musicalem, bo tu utwory muzyczne nie zastępują normalnych dialogów ani nie służą pokazaniu „przeżyć wewnętrznych”, a postaci nagle nie zatrzymują się na środku miasta by w potężnej choreografii odśpiewać i wytańczyć jakiś przebojowy „numer”. Piosenki zostały wpasowane w fabułę; to, że bohaterowie śpiewają jest czymś naturalnym i nie jesteśmy zmuszeni patrzeć na wszystko poprzez pryzmat specyficznej konwencji musicalowej.

Beca Mitchell (Anna Kendrick) rozpoczyna naukę na studiach, choć w rzeczywistości marzy raczej o karierze muzycznej i pracy producenta w Los Angeles. W zamian za obietnicę prawdziwego zaangażowania się w życie studenckie, jej tata obiecuje, że będzie mogła jeśli nie zmieni swych marzeń – po roku opuścić szkołę. Beca postanawia przystąpić więc do jednej z uniwersyteckich, dziewczęcych grup wokalnych – początkowo z niechęcią wywołaną pewnym przymusem, ale potem, zgodnie z oczekiwaniami widza, z pełnym zaangażowaniem.

Film niewątpliwie został zainspirowany popularnym amerykańskim serialem musicalowym Glee, ale w istocie pomysł na fabułę nie jest aż tak dziwaczny jakby się mogło wydawać – takie zespoły śpiewające a cappella mają w Stanach długą tradycję, a angażowanie się młodzieży w tego rodzaju aktywności jest czymś całkowicie naturalnym. Cała akcja filmu rozgrywa się wokół przygotowań do turnieju i samych rozgrywek mających wyłonić najlepszy zespół wokalny. Oczywiście Beca, jako buntowniczka wprowadza do zespołu zamieszanie, chcąc unowocześnić repertuar, są tarcia i konflikty oraz dużo humoru – lekko kampusowego, co oznacza obrzucanie się jedzeniem, wymioty i pieprzne żarty wprowadzonego przez obowiązkowo w Ameryce zróżnicowany skład zespołu (mamy zatem: Azjatkę, Murzynkę, lesbijkę, dziewczynę piękną, ale nimfomankę, surową wszystko-kontrolującą szefową grupy, zabawną grubaskę i oczywiście naszą skromną bohaterkę); wiadomo jednak, że wszystko się dobrze skończy, i nawet – a to ci dopiero niespodzianka – bohaterkę  połączy miłość z chłopcem z konkurencyjnego zespołu.

Świetnie zaaranżowane i zaśpiewane utwory, tworzące przepiękne harmonie to najbardziej wyczekiwane momenty filmu, ale poza tym nie dzieje się tu nic czego byśmy już gdzieś, kiedyś nie widzieli – Moore może powinien był uważniej się przyglądnąć postaci przez siebie stworzonej i na niej się wzorując, spróbować unowocześnić repertuar komedii romantycznej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz