sobota, 20 kwietnia 2013

Reguły gry, reż. Jean Renoir (La Règle du jeu, 1939)

Kadr z filmu
Reguły gry regularnie goszczą na wielu listach najlepszych filmów wszech czasów i spisach 1000 filmów, które należy zobaczyć przed śmiercią albo zabrać na bezludną wyspę albo wysłać kosmitom, jako fragment wielkiej spuścizny kulturalnej ludzkości. Ale zapewne nazwisko Renoira powszechnie kojarzy się bardziej ze znakomitym impresjonistą i ojcem reżysera – Pierre-Augustem. W ogóle rodzina Renoirów jakoś wyjątkowo związana była ze sztuką, a już w szczególności z filmem: starszy brat Jeana był aktorem, młodszy producentem filmowym, a z kolei bratanek Jeana został operatorem filmowym. Jean Renoir, choć może nie tak znany jak Welles czy Hitchcock, pamiętany raczej wśród krytyków czy po prostu miłośników kina, w istocie rzeczy nie mniej silnie wpłynął na rozwój kinematografii niż ci wymienieni, i stworzył filmy, które w wyjątkowy sposób oparły się upływowi czasu.

Reguły gry to film z 1939 roku, powstały tuż przed wybuchem II wojny światowej, w profetyczny niemal sposób przewidujący nadchodzącą zagładę świata arystokracji i burżuazji (już i tak wtedy podupadłej). Nastrój tego filmu nie jest jednak ponury i tragiczny; to komedia utrzymana w konwencji farsy, w najlepszej francuskiej tradycji. Mamy dwór, służbę plus wątki romansowe (obowiązkowy trójkąt miłosny – a nawet dwa). W rzeczywistości gdyby chcieć opowiedzieć tę historię, czytający mógłby nabrać przekonania, że to jakaś banalna miłosno-obyczajowa powiastka. I miałby – do pewnego stopnia – rację. To przypadek podobny do arcydzieł literatury: Pani Bovary czy Anny Kareniny, gdzie pod pozorem „romansidła” ukryte zostały, rewolucjonizujące formę powieściową utwory. Rzecz więc nie tyle w treści samej, lecz w realizacji.

Reguły gry kryją w sobie nie tylko cyniczną opowieść o zepsuciu i hipokryzji elit, o tym jak mocno życie arystokracji zamieniło się w szereg konwencji (gier), gdzie nawet jest odpowiednia przegródka na zdradę i morderstwo, byleby tylko wszystko odbyło się zgodnie z niepisanym kodeksem. Tego rodzaju – obnażające obłudę elit – historie są przecież nam doskonale znane. Renoir stworzył jednak pewien wzorzec filmowy dla późniejszych reżyserów sięgających po podobne tematy (Robert Altman to chyba najpilniejszy jego uczeń). Tu symboliczne uchwycenie idei (np. pamiętna scena polowania z nagonką, scena danse macabre czy końcowe ujęcia cieni – niczym w platońskiej jaskini – przesuwających się po ścianie) spotkało się tu z perfekcyjną realizacją.

Przywiązaniem do detalu i umiejętnością prowadzenia akcji, dziejącej się często na dwóch planach (zawsze zwracajmy uwagę na to, co się dzieje w tle), przechodzenia od zbliżeń do planu ogólnego, a także nowatorskiej, jak na ówczesne czasy pracy kamery (te długie przejazdy!) oraz wykorzystaniu głębi ostrości, francuski reżyser nie tylko uzyskał iluzję przebywania i poruszania się wraz z bohaterami po korytarzach i pokojach pałacyku, ale z równą skutecznością oddał złożoność relacji łączących szereg różnych postaci (mamy tu aż kilku równorzędnych bohaterów), tak by widz zawsze dokładnie widział, jak zmieniają się ich wzajemne stosunki.

Nie dziwmy się, że echa tego sposobu filmowania można odnaleźć u wielu późniejszych reżyserów: Viscontiego (i w ogóle neorealistów), Wendersa, Kubricka i innych. Ten zupełnie współczesny charakter Reguł trafnie uchwycili wydawcy DVD z serii Criterion – utrzymana w ciemnoniebieskiej tonacji okładka to mozaika postaci, jakby widzianych na wielu różnych telewizyjnych ekranikach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz