wtorek, 30 kwietnia 2013

Węże w samolocie, reż. David R. Ellis (Sankes on a plane, 2006)

Źródło: http://web.archive.org/web/20080408162807/http://www.newline.com/viewpic.php?dlid=2316
Hype – to angielskie słowo zdobyło wielką popularność. To określenie wieloznaczne, ale karierę zrobiło w jednym kontekście – jako określenie „zamieszania” czy „szumu” wokół jakiegoś wydarzenia (np. wydania płyty nowego artysty, premiery filmowej), często zresztą zanim do samego wydarzenia dojdzie. Bo w tym słowie kryje się także oczekiwanie i nadzieja na to, iż to wydarzenie będzie czymś wielkim i niepowtarzalnym. Hype jest mocno związany ze sposobem w jaki działają współczesne media, w szczególności Internet, co skrzętnie wykorzystują marketingowcy wszelkiej maści. 

Węże w samolocie to właśnie dzieło, które zdobyło sławę takim internetowym „hajpem”. W związku z filmem powstały także liczne amatorskie parodie, strony fanowskie etc. W tym wypadku był to chyba „hajp” całkiem naturalny (ponoć powstały po wpisie blogowym Josha Friedmana, scenarzysty Wojny światów i serialu o Terminatorze), ale to bynajmniej nie znaczy jeszcze, że przez to film zasługuje na większą uwagę. To produkcja klasy B, której cała fabuła została zdradzona już w tytule: mafijny boss by pozbyć się groźnego świadka, przemyca na pokład pasażerskiego samolotu, którym eskortowany jest ów świadek, całe mnóstwo różnych zabójczych węży. Te, wprowadzone w szaleńczą żądzę mordu skondensowaną dawką feromonów ruszają na polowanie.

W filmie występuje grono zacnych aktorów, m.in. Samuel L. Jackson, Julianna Margulies, David Koechner. Oczywiście Jackson wyróżnia się tu na plus, ale to wyłącznie dzięki dość zabawnym dialogom, gęsto przetykanym „fakami”, wypowiadanym z charakterystyczną dla tego aktora emfazą. Sporo tu też elementów komicznych (w dużej mierze całkiem zamierzonych), i pomijając fakt dość absurdalnego pomysłu wyjściowego, to całość ogląda się zaskakująco przyjemnie. „Przyjemnie” – to chyba właściwe określenie. Ellis sprawnie połączył gatunkowe konwencje (film katastroficzno-lotniczy z horrorem zwierzęcym i kinem akcji), niczego tu nie proponując jednak ponad dobrą zabawę.

Zżymać się, więc należy nie na film sam, ale na ów przeklęty hype i własną naiwność, które kazały sądzić, iż mamy do czynienia z jakimś przegapionym diamentem. Węże w samolocie nie są też filmem tak złym, że aż śmiesznym (w rodzaju filmów Eda Wooda). Skąd zatem to poruszenie wśród internatów? Bóg jeden raczy wiedzieć, ale można dostrzec, że po czasie ów entuzjazm nieco opadł, i, o ile to można uznać za jakikolwiek wskaźnik jakości, obecna ocena widzów jest niemal identyczna z oceną od początku bardziej wstrzemięźliwiej krytyki (kliknąć tu, a potem tu).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz