![]() |
| Kadr z filmu |
Zanim powstały wybitne filmy Williama Wylera, o których pamiętamy nawet dzisiaj, jak Ben Hur, Biały kanion czy Rzymskie wakacje, by wymienić tylko te najsłynniejsze, Wyler już był uznanym reżyserem, a te jego późniejsze sukcesy nie były dziełem przypadku. To jeden z najbardziej utytułowanych reżyserów wszech czasów: 12 nominacji do Oscara (najwięcej) i trzy statuetki zdobyte (drugie miejsce). W 1942 roku zdobył pierwszą Nagrodę Akademii, za film pt. Pani Miniver, a kolejnego Oscara dostał cztery lata później właśnie za Najlepsze lata naszego życia.
Komedie i filmy gatunkowe są najbardziej odporne na działanie czasu – ponieważ mieszczą się one w schemacie narracyjnym już wypracowanym i do dzisiaj względnie niezmienionym; a więc prócz aktorstwa i oczywiście pewnych techniczno-formalnych aspektów, tak naprawdę filmy te niewiele różnią się od współczesnych. Inaczej ma się sytuacja z dramatami czy w ogóle kinem celującym wyżej i bardziej ambitnie. Takie filmy z natury rzeczy starają się opowiedzieć jakąś własną, niepowtarzalną historię i wyszukują do tego swoich własnych środków wyrazu. Z tego też powodu, często bywa tak, że nawet te udane dzieła, dość szybko się starzeją i choć nie pozbawione historycznego znaczenia, to tracą swoją dawną mocy odziaływania.
Najlepsze lata naszego życia odpowiadają temu opisowi. To dramat opowiadający o weteranach II wojny światowej, ich powojennej traumie i trudnościach z przystosowaniem się do normalnego życia. Powstały w 1946 roku, czyli niemal tuż po zakończeniu wojny musiał silnie przemawiać do publiczności, nie tylko emocjonalnie, ale również samym obrazem, a to dzięki oryginalnemu (wówczas) zastosowaniu zdjęć z zachowaną głębią ostrości (operatorem był Gregg Toland znany m.in. z Obywatela Kane'a). Dziś pozostaje istotnym zapisem w historii samego kina, ale przede wszystkim – o ile można tylko wnioskować na podstawie filmu – zapisem świadomości ówczesnego amerykańskiego społeczeństwa.
W trzech splatających się ze sobą wątkach, poznajemy powojenne losy trójki żołnierzy pochodzących z tego samego miasta. Każdy z nich reprezentuje inną formację wojskową (lądową, morską i powietrzną), inne pokolenie i inne problemy życiowe, jakim muszą stawić czoło. Ale choć poznali się dopiero w drodze powrotnej do rodzinnego miasta, to natychmiast powstaje między nimi więź, u podstaw której leży oczywiście wspólne doświadczenie wojny. Wyler w swoim filmie zwraca jednak uwagę nie tylko na problem samych bohaterów, ale też na problem ogólniejszy, bo tyczący się całego społeczeństwa, które musi odkryć sposób na przyjęcie wielkiej liczby powracających z frontu młodych ludzi i ponowne włączenie ich w swoją strukturę – to szczególnie widoczne jest w wątku dotyczącym młodego marynarza (postać grana przez autentycznego żołnierza, Harolda Russella, który za tę rolę otrzymał Oscara).
Można zżymać się na pewną naiwność i łatwość rozwiązań – choć oddajmy to Wylerowi, że czasem uchwyconych w niezwykle trafny i wizualnie bardzo udany sposób (scena na cmentarzysku samolotów) – w kinie współczesnym już nie do pomyślenia. Nie ma, więc wątpliwości, że to film, który trzeba oglądać ze świadomością czasu, w którym powstał. Jednocześnie jest jednak bardzo interesujące, patrzeć nań właśnie w kontekście późniejszego kina wojennego czy też powojennego, przepełnionego pesymizmem i brakiem nadziei na lepszą przyszłość – bo na tym tle dopiero ujawniają się różnice w mentalności amerykańskiego społeczeństwa, jakie zaszły w ciągu tych kilkudziesięciu lat. Tu największy konflikt w dziejach ludzkości, jakim była II wojna światowa, nie podważa wiary w american dream. Film jest potwierdzeniem tego charakterystycznego amerykańskiego optymizmu, przekonania, że własnym wysiłkiem i pracą można poprawić swój los. I nie wnikając, już w to na ile „realistyczne” (psychologicznie prawdopodobne) są Najlepsze lata naszego życia – ważne jest to, że widzowie byli gotowi taką wizję przyjąć i uznać za wiarygodną, czego potwierdzeniem był i wielki sukces kasowy i przyznane nagrody.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz