sobota, 2 lutego 2013

Looper: Pętla czasu, reż. Rian Johnson (Looper, 2012)

Kadr z filmu
Są dwa rodzaje filmów science-fiction: te które poważnie traktują aspekt science oraz cała reszta. Ta cała reszta to po prostu te filmy, które wykorzystują konwencję (scenografię) SF do opowiedzenia jakieś zwykle, choć nie zawsze, sensacyjno-kryminalnej historii. Jeśliby tu zastosować słynną „brzytwę Lema” należałoby stwierdzić, że to nie są w zasadzie filmy science-fiction, bo usunięcie z nich fantastyczności nie wypacza zasadniczej treści filmu. Nawet jeśliby jednak przyjąć tę surową definicję Lema, to w przypadku Loopera nie mamy wątpliwości, że chodzi o rasowe kino science-fiction. Wykorzystany zostaje tu stary motyw, sięgający korzeni gatunku – przynajmniej tego w wersji literackiej – motyw podróży w czasie.

Nawiązując do wprowadzonego powyżej podziału filmów science-fiction: ci, którzy próbują się zmierzyć z tematem podróży w czasie – miejmy na uwadze że to tylko dość ogólna klasyfikacja – stosują dwie metody: „na śmieszno” albo „na poważnie”. Metoda „na śmieszno” przeważnie polega na potraktowaniu podróży jako pretekstu do zderzenia dwóch różnych historycznych rzeczywistości, dwóch różnych obyczajowości. Najprostszy przykład: Powrót do przeszłości Roberta Zemeckisa, wszystkim dobrze znany film z 1985 z Michaelem J. Foxem w roli głównej. Bohater wędruje w przeszłość, w lata pięćdziesiąte, gdzie musi pomóc swoim wtedy-jeszcze-nie-znającym-się-rodzicom spotkać się i w sobie zakochać. Zemeckis skupia się nie tylko na opowiedzeniu zwykłych romantyczno-komediowych perypetii, ale także pokazuje różnice (i podobieństwa) życia nastolatków z dwóch różnych epok.

Kto jednak spodziewał się, że Looper poszedł w tym właśnie kierunku, ten się srodze omylił. Choć można by się tego w pewnym stopniu spodziewać, bo wcześniejszy film Riana Johnsona, był utrzymaną w lekkim tonie komedią kryminalną pt. Niesamowici bracia Bloom – taką z tych, co to mają niespodziewane zwroty akcji, każące nam co chwila rekonstruować, wydawałoby się dobrze już poznany, ciąg wydarzeń. W Looperze, amerykański reżyser postanowił jednak zmierzyć się z tematem na poważnie.

Akcja filmu osadzona została w 2044 roku, w środowisku gangsterów (tzw. looperów – swego rodzaju zawodowych zabójców). W przyszłości względem akcji dziejącej się w filmie, czyli w roku 2074, w związku z bardzo rozwiniętą technologią identyfikacyjno-śledczą, zabijanie ludzi stało się czymś bardzo trudnym ­– w zasadzie niemożliwym, o ile się chciało uniknąć wykrycia. Udało się jednak i na to znaleźć sposób – wybrane ofiary porywa się i wysyła w przeszłość w określony czas i miejsce. Tam czeka właśnie looper, który zabija pechowca. Gdy kontrakt takiego zawodowego mordercy wygasa, musi on zabić samego siebie wysłanego z przyszłości, by w ten sposób zamknąć pętlę czasu (stąd nazwa looper). Główny bohater (w tych rolach Joseph Gordon-Levitt jako Joe i Bruce Willis jako Old Joe, czyli Joe z przyszłości) to w właśnie looper. Jak się już możemy domyśleć, to właśnie z zabiciem samego siebie nasz bohater będzie miał poważny kłopot i próba domknięcia pętli – jak można by eufemistycznie nazwać zabicie swojego „ja” z przyszłości – stanie się motorem napędzającym fabułę.

Filmy o podróży w czasie „na śmieszno” mają taką podstawową zaletę, że nie traktują możliwości tejże podróży całkiem serio. W sposób świadomy paradoksy czasowe traktują z przymrużeniem oka. Oglądamy taki film wiedząc, że to tyko reżyserski wybieg, pozwalający mu opowiadać o czymś innym. Filmy „na poważnie” muszą jednak w taki czy inny sposób zmierzyć się z paradoksami podróży w czasie – często robią to przez tworzenie rzeczywistości światów alternatywnych (każda podróż w czasie to stworzenie nowego świata, nowej linii historii świata), czasem z kolei przyjmując paradoksalność podróży w czasie z całym dobrodziejstwem inwentarza (ciekawy Primer), a chyba najczęściej, tworząc na tyle skomplikowany i sugestywny scenariusz – rodzaj zasłony dymnej – by w zasadzie uniknąć odpowiedzi na logicznie nasuwające się pytania. Looperowi najbliżej do tej trzeciej kategorii. Już w pierwszych minutach filmu wyjaśnione zostają nam zasady, jakimi ma się rządzić rzeczywistość świata filmu. Czy potem są one ściśle przestrzegane? Raczej nie – a w każdym razie pojawią się liczne niedopowiedzenia, które każą wątpić w spójność wewnętrzną filmu. Reżyser jednak w sprawny i zajmujący sposób prowadzi historię, tak że na ewentualne przemyślenia czas przychodzi dopiero po zakończeniu seansu. W skupieniu się na samej opowieści pomaga także to, że motyw podróży w czasie jest głównym, ale nie jedynym elementem, zaczerpniętym z rekwizytorni science-fiction. Istotnym dla rozwoju fabuły są zdolności telekinetyczne (przenoszenie przedmiotów na odległość „siłą umysłu”) bohaterów. Zaś świat, w którym dzieje się akcja nie jest też tylko prostą kopią teraźniejszości. Johnson nie epatuje efektami specjalnymi (niektóre tricki są niczym wyjęte z filmów Mélièsa), ale postarano się jednak o stworzenie całkiem wiarygodnej przyszłości. Ten, mówiąc z angielska, worldbuilding objawia się nie tylko poprzez wprowadzenie futurystycznych gadżetów (np. broń, która z niewielkiej odległości nigdy nie chybia celu), ale również poprzez przedstawienie dość ponurej wizji przyszłości świata. Choć są to pozornie tylko drobnostki, pozwalają one pełniej zaangażować się w film, dzięki czemu bardziej skłonni jesteśmy wierzyć w dramat bohaterów – a ten dotyczy nie tylko głównego bohatera, ale i losów pewnej kobiety (chyba nikt się nie spodziewał, że film jest pozbawiony wątku romansowego?) oraz jej syna, który w przyszłości ma zagrozić gangsterskiemu status quo. 

Teraz trochę o humorze. Nie ma go za wiele. Ale jest za to bardzo wyraźna ironia w scenach akcji. Szczególnie zwraca uwagę końcowa sekwencja rozprawy ze złymi gangsterami. Scena ta zmontowana jest dynamicznie, z dużą ilością cięć, wręcz efekciarsko (ta szybka panorama!), parodiując kino akcji. Bruce Willis przemyka przez kolejne pomieszczenia, trup ściele się gęsto, a jego nawet kula nie draśnie. Reżyser zdaje się mówić: „Patrzcie! Wcale mi nie chodzi o gonitwy, bijatyki i strzelanie. Nie traktuję ich serio. Mam tu coś innego do powiedzenia! Coś ważnego!” No… czy rzeczywiście jest to takie ważne, to inna sprawa. To znaczy: Johnson zatrzymuje się na dość standardowej refleksji – by nie powiedzieć, że popada w banał – o tym jak ważne są nasze wybory i jakie przynoszą ze sobą konsekwencje, i że powinniśmy być odpowiedzialni, i że musimy wziąć los we własne ręce, i że… chyba wiadomo już o co chodzi.

To co jednak najciekawsze w Looperze to nie fabuła i idee za nią się kryjące, lecz próba odnowienia konwencji filmu o podróży w czasie, ale przeprowadzona bez wywracania tejże do góry nogami. To zresztą często dużo trudniejsze zadanie – nie łamać konwencji, ale spróbować rozszerzyć jej granice. Zwykle bohater podróżuje w przeszłość by naprawić jakiś błąd, by znaleźć coś co wytrąciło świat z właściwych kolein dziejów i nastawić wszystko z powrotem na odpowiednie tory. Najczęściej obserwujemy zmagania bohatera z jego perspektywy i jemu kibicując. Tu dzieje się coś innego. Oto pojawia się ktoś z przyszłości i chce zmienić nasz świat. Johnson odwraca perspektywę i pokazuje nam tych, którzy się bronią przed tą zmianą i proponuje nam przyjąć ich punkt widzenia. Sprawa nie jest jednak tak jednoznaczna. Nie ma tu prostego odwrócenia wektorów. Dzięki obsadzeniu w roli antagonisty Bruce’a Willisa, czyli kogoś kogo dobrze znamy z licznych ról postaci pozytywnych i kogo lubimy (nie jest to typowy czarny charakter, także z powodu racji jakie za nim stoją), odczuwamy pewną ambiwalencję, a sympatia widza często przesuwa się z jednej na strony na drugą i z powrotem.

Looper pozostaje jednak rozdarty pomiędzy klasycznym kinem science-fiction a nurtem kina, dla którego nie ma chyba właściwego określenia (Amerykanie używają, jakże wdzięcznego terminu mindfuck movie), reprezentowanym przez filmy takie jak np. 12 małp, Donnie Darko, eXistenz czy Lynchowskie klasyki. Filmy czasem bez logicznie jednoznacznego wyjaśnienia, ale zmuszające widza do ciągłego wertowania w głowie różnych możliwości i szukania – w sposób niemal kompulsywny – tego jednego właściwego rozwiązania. Gdyby Johnson w odważniejszy sposób określił kierunek, w którym powinien rozwinąć się Looper, może to lepiej przysłużyłby się filmowi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz