![]() | |
| Kadr z filmu |
Filmy publicystyczne, polityczne czy te dotyczące historii najnowszej mają zawsze jeden zasadniczy problem, który starają się jakoś ominąć – doraźność. Ona powoduje, że nawet udane dzieło będzie skazane na zapomnienie, gdy tylko wyczerpie się zainteresowanie publiczności daną problematyką czy minie chwilowa moda intelektualna. Dlatego też twórcy takich filmów starają się zawsze odkryć w konkretnej sytuacji, którą przedstawiają, jakieś bardziej ogólne mechanizmy.
Po drugie filmy dotykające spraw politycznych zmuszają reżysera do zajęcia jakiegoś stanowiska (najczęsciej: za czy przeciw). Próba ominięcia tematu, ucieczki w ogólniejsze rozważania nad istotą polityczności, może być uznana za tchórzostwo, za strach przed utratą widzów, nie zgadzających się z poglądem autora. Jeżeli ktoś się zabiera za film polityczny, niech już wprost opowie się za czym stoi – tego ma prawo domagać się widz.
Kathryn Bigelow udało się ominąć obie te rafy czyhające na reżysera, zabierającego się za aktualny temat – co nie znaczy, że jej najnowszy film możemy przyjąć zupełnie bez żadnych zastrzeżeń. Wróg numer jeden to historia najnowsza świata: historia polityczna i wojenna. Opowieść zaczyna się 11 września 2001 roku zburzeniem wież WTC, a kończy w maju 2011 roku śmiercią wroga numer 1, czyli Osamy bin Ladena. Nie mamy tu jednak do czynienia z historycznym freskiem całej dekady, dogłębnym opisem różnych zdarzeń polityczno-wojenno-ekonomicznych. Bigelow, stworzyła film sensacyjny, i skupiła się wyłącznie na wątku poszukiwań ukrywającego się przez te wszystkie lata szefa Al-Kaidy. W kolejnych rozdziałach dowiadujemy się o postępach w śledztwie, aż do finałowego ataku komandosów na kryjówkę Osamy.
Scenariusz, jak twierdzą twórcy, został oparty na szerokiej kwerendzie oraz wywiadach i rozmowach bezpośrednich z żołnierzami i oficerami CIA. Odzwierciedlone to zostało nie tylko w samej fabule. Bigelow ujęła film w formie – powiedzieć paradokumentalnej to może za mocno – ale właśnie w takiej surowej i realistycznej (brak muzyki, skrótowy montaż, kamera z ręki) którą często z dokumentem kojarzymy.
Stereotypowy pomysł na główną bohaterkę (w tej roli Jessica Chastain) – krucha kobietka w brutalnym męskim świecie, która jako jedyna ma rację – drażni tylko do pewnego momentu. Później Bigelow porzuca ten motyw i kieruje naszą uwagą wyłącznie na sprawę śledztwa; które zresztą jest tu ukazane w dość ciekawy sposób – widzimy bowiem Amerykanów jako pracujących razem, oczywiście z pewnymi wewnętrznymi tarciami, ale mającymi charakter merytoryczny. Brak tu typowych rozgrywek polityczno-personalnych, które uniemożliwiają sprawne działanie. Wprost przeciwnie – CIA szczerze dąży do złapania Osamy, ale jest zupełnie zagubione: nie pomaga nowoczesna technologia, a i nawet brutalne tortury nie okazują się tak skuteczne jak można by się spodziewać.
Bohaterowie nie mają życia osobistego, są zawsze pokazani w sytuacji zawodowej. Z kolei terroryści pojawiają się sporadycznie, wyłącznie w roli przesłuchiwanego lub zamachowca. Cała akcja pokazana jest z jednego punktu widzenia, co dobrze podkreśla sytuację w jakiej znalazły się amerykańskie służby specjalne – strach i bezradność. Do tego opowiadania wdziera się czasem chaos – szczególnie gdy widz jest zmuszony śledzić koneksje różnych osobistości świata arabsko-terrorystycznego. To zapewne częściowo zgodne z zamysłem Bigelow, chcącej nam pokazać jak bardzo zawiła i splątana była siatka terrorystyczna. Wszyscy tu poruszają się po omacku, licząc na łut szczęścia lub błąd przeciwnika.
Gdy w końcu udaje się odkryć domniemane miejsce pobytu bin Ladena, film nabiera tempa. Zostaje on zrytmizowany, powracającym ujęciem głównej bohaterki, czekającej na decyzję „góry”, i wypisującej na szybie liczbę dni od chwili wykrycia kryjówki – teraz już wiemy, że atak wkrótce nastąpi. Bigelow umiejętnie buduje napięcie, aż do kluczowej sceny całego filmu – trwającej pół godziny akcji oddziału SEAL w Abbottabad. Jest ona ukazana bardzo detalicznie; tu film najbardziej zbliża się do dokumentu. Atak jest w zasadzie dokładną rekonstrukcją z tych wydarzeń, i mimo swojej pozornej „niefilmowości” (wszystko dzieje się ciemnościach, część ujęć jest przez noktowizor, panuje cisza przerywana pojedynczymi detonacjami i strzałami) zdominował cały obraz i jest tym co najlepiej zapamiętujemy z całości.
Wróg numer jeden rozpoczyna się od naturalistycznej sceny przesłuchania przez CIA złapanego członka Al-Kaidy. To mogłoby sugerować, że Bigelow stara się jakoś zrównoważyć zło popełniane przez jedną stronę konfliktu, okrucieństwem drugiej. Tak jednak nie jest i nie dajmy się temu zwieść. Konstrukcja filmu nie tylko sprawia, że kibicujemy Amerykanom, ale reżyser także stara się nas przekonać do samej tezy mówiącej, że do zwalczania zła jakim jest terroryzm trzeba sięgnąć po okrutne metody i nie ma innej możliwości. Warto mieć więc na uwadze, że film nie stawia pytań; tu się nikt nie waha, nie ma wątpliwości i nie dzieli włosa na czworo – dylematu nie ma Bigelow ani nie mają go Amerykanie.


Brak komentarzy:
Prześlij komentarz