środa, 6 lutego 2013

Operacja Argo, reż. Ben Affleck (Argo, 2012)

Źródło: http://argothemovie.warnerbros.com/#gallery
Operację Argo ogląda się z ciągłym uśmiechem na twarzy. Raz jest to uśmiech politowania i niedowierzania, rzadziej to uśmiech wywołany ekranowym żartem, a już prawie w ogóle nie pojawia się uśmiech zadumy. Zrealizować scenariusz tej zwariowanej historii podjął się Ben Affleck, który do tego się idealnie nadawał, bo jako jeden z nielicznych dokonał w swojej karierze czegoś jeszcze bardziej zdumiewającego niż bohaterowie filmu: ze średnio-uzdolnionego (łagodnie rzecz ujmując) aktora przedzierzgnął się w całkiem dobrego reżysera. Do tej pory nakręcił dwa (pełnometrażowe) thrillery sensacyjne, z akcją osadzoną współcześnie w Bostonie. Tym razem postanowił wziąć się za inną opowieść: dziejącą się w przeszłości i w Teheranie.

Operacja Argo to film o nieprawdopodobnej misji wydostania grupy pracowników ambasady Stanów Zjednoczonych z Iranu ogarniętego rewolucją w roku 1979. CIA postanowiła przemycić do Iranu swojego człowieka, który udając producenta wraz z grupą filmowców wyszukuje odpowiednie plenery do nakręcenia filmu science-fiction pt. „Argo” (marna podróbka Star Wars). Całość brzmi fantastycznie, ale została oparta na faktach – taka operacja rzeczywiście miała miejsce i została przeprowadzona z pełnym sukcesem.

Film więc nie może budować dramaturgii wokół niepewnego losu bohaterów. Reżyser od początku informuje nas, że historia została oparta na faktach, a jakby tego było mało podczas końcowych napisów umieszcza jeszcze kadry swojego filmu zestawione z oryginalnymi zdjęciami z epoki, dając do zrozumienia jak wierny był rzeczywistości. W gruncie rzeczy cała operacja przeszła w sposób gładki, bez najmniejszych potknięć i gdyby tak do końca się trzymać faktów, to zapewne w ogóle nie mógłby powstać żaden film. Affleck (grający też główną rolę) postanowił, więc nieco „podkręcić” opowieść, budując przed bohaterami kolejne przeszkody – od groźnych żołnierzy rewolucji, przez wszędobylską biurokrację, po zacinającą się skrzynię biegów starego autobusu.

Owe wspomniane na początku uśmiechy, towarzyszące oglądaniu filmu, biorą się zaś z tego, jak bardzo naiwnie ta cała fabuła się przedstawia. Z jednej strony mamy dobrych „boysów” z Ameryki, a z drugiej wściekłą irańską tłuszczę i okrutnych żołdaków Chomeiniego. Całość to bardzo typowe amerykańskie kino o „misji ratunkowej”, bez żadnych odstępstw od tego rodzaju filmów – kto pamięta np. Apollo 13 ten w lot pojmie w czym rzecz. Mamy więc dwa wątki: ten dziejący się „w terenie” (czyli w Iranie) i ten w Stanach. W terenie jest akcja i brawura, w Stanach z kolei grupa koordynująco-kierownicza musi sobie radzić z różnymi biurokratycznymi problemami. Są oczywiście wewnętrzne konflikty, ale jak przychodzi co do czego każdy staje na wysokości zadania. A na końcu obowiązkowo musi być scena, w której wszyscy klaszczą, gratulują sobie i klepią się po plecach, ciesząc z sukcesu.

Najciekawiej w całym filmie przedstawia się wątek fałszywego filmu – oszukać bowiem nie wystarczy miejscowe służby Iranu, ale należy stworzyć odpowiednią „legendę” w Stanach Zjednoczonych. W związku z tym bohaterowie (w tych rolach John Goodman i Alan Arkin) oszukują także hollywoodzkie wytwórnie, aktorów i wszystkich naokoło (fabrykując nawet artykuł w gazecie). Tu film sprawdza się najlepiej, pokazując nie tylko jak łatwo manipulować światkiem filmowym, ale również jak prostymi sztuczkami stworzyć iluzję rzeczywistości. Żałować można tylko, że ten wątek nie został bardziej pogłębiony.

Ponad przeciętność wyrastają także dialogi napisane z lekką ironią, ratując film przed popadnięciem w przyciężkawą opowieść o dzielnych Amerykanach na Dzikim Wschodzie (jeden z pracowników ambasady wątpi, że historyjka o producentach filmowych w czymś pomoże, gdy ktoś im przystawi spluwę do głowy, na co grana przez Afflecka postać ripostuje: „Ta historyjka to będzie jedyna rzecz między spluwą a twoją głową”).

Nie można też nie kryć pewnego podziwu – to frapujące, że Amerykanie potrafią zrobić patriotyczny film (w końcu CIA pokazana w pozytywnym świetle!), nie popadając zanadto w propagandową apologetykę i stworzyć przy tym wciągające widowisko. Jeśli ktoś, zatem spodziewał się pełnego niuansów szpiegowsko-politycznego thrillera ten się zawiedzie. Operacja Argo została opowiedziana w schemacie kina przygodowego z niewielką dozą ironii i humoru – traktowany w tych kategoriach (ale tylko tych) sprawdza się nad wyraz dobrze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz