poniedziałek, 4 lutego 2013

Ognista kula, reż. Howard Hawks (Ball of Fire, 1941)

Kadr z filmu
To, obok Drapieżnego maleństwa i Dziewczyny Piętaszka ostatnia z trzech komedii Howarda Hawksa, które zrobił na przełomie lat trzydziestych i czterdziestych. Wszystkie stały się klasykami screwball comedy, i wszystkie były równie udanymi filmami, choć nie cieszyły się one równą popularnością wśród widzów (np. Drapieżne maleństwo – pierwszy z tej trójcy – okazało się frekwencyjną porażką). Ognista kula była jednak popularnym filmem i doceniona została przez krytykę, zyskując nominację do Oscara m.in. w kategorii za najlepszy scenariusz (w tych czasach była to nagroda za „najlepszą historię”), który został napisany przez Billy’ego Wildera (wtedy jeszcze autora scenariuszy a nie słynnego reżysera). Film ten jednak wieńczył nie tylko koniec pewnego etapu w twórczości Hawksa, ale był także końcem dla screwball comedy w ogóle. Ognista kula miała premierę kilka dni przed atakiem na Pearl Harbor; Ameryka włączyła się do działań wojennych i nie sposób było już dłużej kręcić tak beztroskich filmów. Zaś po wojnie historyczne podstawy, na której wyrósł ten gatunek (Wielki Kryzys) straciły rację bytu, pojawiły się nowe problemy – krótko rzecz ujmując czasy się zmieniły, powstało zapotrzebowanie na inne filmy. Niemniej jednak pewne elementy screwball comedy przetrwały (choćby w filmach Billy’ego Wildera czy później Woody’ego Allena), a interesujący nas tu film doczekał się nawet remake’u w 1948 roku, także w reżyserii Hawksa. Wszedł na ekrany kin pod nowym tytułem A Song Is Born, i zagrało w nim kliku wybitnych jazzmanów m.in. Louis Armstrong i Benny Goodman. 

Ognistą kulę jednak warto zobaczyć nie tylko z racji jego historycznej wagi. Prócz walorów typowo rozrywkowych, nietypowo jak na swój gatunek, proponuje on także pewną głębszą refleksję. Ale za nim o tym, to jeszcze o czymś innym, czyli o siedmiu profesorach i tancerce – fabuła filmu bowiem zainspirowana została bajką o „Królewnie Śnieżce i siedmiu krasnoludkach”. Nie chodzi jednak tu o jakąś próbę uwspółcześnienia braci Grimm, ale wyłącznie o drobną inspirację. Bohaterami filmu są profesorowie (siedmiu plus jeden czyli główny bohater; każdy z nich jakoś odpowiada jednemu z krasnoludków, jeśli idzie o charakter), którzy pracując dla pewnej fundacji piszą encyklopedię. Zamknięci w swoim świecie i w swoim dużym domu w gruncie rzeczy nie wiedzą co się wkoło nich dzieje. Każdy z nich z osobna mógłby stanąć za wzór stereotypowego profesora: staromodne marynary i maniery, muchy pod szyją, roztrzepanie, lekko zaniedbany wygląd, ogólne nieprzystosowanie i aspołeczność. Ale pewnego razu w ten spokojny, sielski, poukładany i logiczny świat nauki, wchodzi (a raczej wpada) chaos – czyli kobieta (Barbara Stanwyck jako Sugarpuss O'Shea). Nie dość jednak tego, że kobieta, ale jeszcze na dodatek tancerka, i to mająca powiązania z gangsterami. Jak można się spodziewać przewraca ona wszystko do góry nogami, przy okazji rozkochując w sobie najmłodszego z profesorów (w tej roli Gary Cooper jako Bertram Potts). Film przebiega według dobrze znanego schematu screwball comedy. Liczne zabawne zdarzenia i zderzenia, bohaterka silna, aktywna i dominująca (do czasu, oj, do czasu…), fałszywe tożsamości, i oczywiście walka płci. Jednak styl prowadzenia narracji zdaje się już delikatnie odbiegać od metody wypracowanej w dwóch wcześniejszych obrazach Hawksa. Historia opowiedziana jest klasycznym montażem, jak i poprzednio, ale zwraca uwagę, że wszystko rozgrywa się nieco wolniej. Cała akcja rozkłada się na dłuższy okres czasu. Pojawiają się dwa wątki, oczywiście ze sobą mocno związane, ale przez jakiś czas prowadzone równolegle. Dialogi nie są tak dynamiczne. 

To wszystko podprowadza widza po ową „głębszą refleksję” wcześniej wspominaną. Wyjaśnijmy więc: w wyniku pewnych wypadków oraz działań określonych osób, losy grona profesorskiego splątane zostają z losami pewnego gangstera (w tej roli Dana Andrews). By wyjść z trudnego położenia, trzymani na muszce, muszą posłużyć się rozumem i niczym zbiorowy MacGyver, tworzą naprędce sprytny plan i pokonują przestępców. Zestawione zostają tu dwie postawy: cyniczna (a może realistyczna?) – przestępców, którzy wierzą, że światem rządzi siła i przemoc („Pokażę ci co sprawia, że świat się kręci” ­ mówi jeden z gangsterów, strzelając z pistoletu do globusa, który od pocisków zaczyna szaleńczo wirować) i postawa „racjonalistyczna” – profesorów, którzy przekonani są o wyższości rozumu nad siłą. W tej scenie Hawks pozwala wygrać profesorom, i to nawet na ich warunkach: rozum zwycięża siłę. Ale zakończenie filmu jest już dwuznaczne. Gary Cooper musi się zmierzyć z szefem gangu. W drodze po odzyskanie swej miłości, jak to naukowiec, uczy się pierwszego kroku bokserskiego z książki. Oczywiście po dwóch sekundach walki Cooper leży na ziemi. Wstając, odrzuca symbolicznym gestem, leżący obok podręcznik bokserski i rusza do boju, dając się ponieść żywiołowi walki – wtedy dopiero wygrywa.

Te sceny nabierają dodatkowej wagi, gdy weźmiemy pod uwagę hulającą już wtedy od dwóch lat wojnę w Europie oraz to że kilka dni po premierze filmu, Stany Zjednoczone zostały zmuszone do zerwania ze swoją pięknoduchowską, „racjonalistyczną” postawą.
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz