wtorek, 26 marca 2013

Arszenik i stare koronki, reż. Frank Capra (Arsenic and Old Lace, 1944)

Kadr z filmu
Więcej zamieszania pojawiło się chyba w związku z produkcją tego filmu niż z tym co się działo na ekranie. Arszenik i stare koronki to kolejna z klasycznych komedii Franka Capry. Powstała na podstawie sztuki Joseph Kesselringa o tym samym tytule, która odniosła wielki sukces na Broadwayu, co jak wiadomo niemal automatycznie daje przepustkę do świata filmu. Ale w związku z tym, że sztuka była długo wystawiana na deskach teatralnych, film nakręcony w 1941 roku ukazał się dopiero trzy lata później, a jednej z głównych ról niestety nie zagrał słynny Boris Karloff (Frankenstein, Narzeczona Frankensteina), zajęty wtedy właśnie sceną teatralną.

Arszenik i stare koronki to czarna komedia utrzymana w duchu Hitchcockowskim – doskonale można sobie wyobrazić, że ten scenariusz mógłby wyreżyserować właśnie brytyjski mistrz. Krytyk teatralny Mortimer Brewster (Carry Grant), właśnie co się ożenił i tę radosną wieść pragnie przekazać swoim dwóm sympatycznym ciotkom, które zastępują mu rodzinę. W ich domu przypadkiem jednak odkrywa trupa – okazuje się, że ciotki to seryjne morderczynie, a ten znaleziony w szafie to tylko jedna z tuzina ofiar (choć kłopoty z doliczeniem się nieboszczyków stanowią osobny wątek). Ale to takie morderstwa „z dobrego serca”, bo cioteczki zabijają tylko samotnych i schorowanych staruszków, których życie stało się już im samym nieznośne (eutanazja na wesoło!). Pomaga im zwariowany (całkiem dosłownie, bo przekonany, że jest prezydentem Theodorem Roosveltem) brat Mortimera, który w piwnicy kopie doły, wierząc że powiększa Kanał Panamski. Do tego jeszcze pojawia się drugi brat Mortimera, kryjący się przed policją także wielokrotny morderca i snujący własne zbrodnicze plany. W środku tego wszystkiego nasz bohater próbuje jakoś powstrzymać swe ciotki od dalszych zabójstw i jednocześnie uratować je od złego brata oraz policji, a i samemu – o ile tylko znajdzie na to czas – nie oszaleć.

To Capra w standardowej dla tego okresu (końca lat trzydziestych i pierwszej połowy czterdziestych) wysokiej formie. Arszenik i stare koronki jest filmem tym bardziej godnym uwagi, że odchodzącym od formuły komedii romantycznej i nie tak łatwym do „przełknięcia”, jak by się to mogło z pozoru wydawać. I nie chodzi tu o prowadzenie akcji – to klasycznie, mocno trzymająca się wersji teatralnej i zachowująca jedność czasu, miejsca i akcji, poprowadzona opowieść. Capra świetnie opanował elementy horroru (przecież jeszcze wtedy pozbawionego bardziej wyrafinowanego języka filmowego), sprawnie manipulując emocjami widza (wystarczy zwrócić uwagę na pierwsze pojawienie się Jonathana Brewstera – tego drugiego brata), gładko przechodząc od lekkości do grozy, i gdzie potężne dawki strychniny uzupełnione są równie wielkimi dawkami dobrego humoru.

Zaskakujące jest coś innego: po tych wszystkich Milczeniach owiec, Dexterach itp. nadal jest niepokojącym oglądać seryjnych morderców przedstawionych jako postaci sympatyczne, za które trzymamy kciuki (i to w o ileż łagodniejszej wersji, pamiętajmy, że to lata czterdzieste). Tu Capra, wypróbowanym chwytem, ale może wtedy jeszcze nie tak popularnym, jednym zbrodniarzom przeciwstawia drugiego (tym gorszym jest, wspominany już, Jonathan), każąc widzowi wybrać między nimi. Mimo to przez dłuższy czas musimy się oswajać z myślą, że najbliżsi głównego bohatera to kompletni psychopaci o morderczych zamiarach.

Prawdziwą zbrodnią jednak byłoby nie wspomnieć o znakomitej roli drugoplanowej Petera Lorre’a. Współcześnie pamiętany pewnie głównie za rolę przestępcy handlującego dokumentami w Casablance (ale też za M z 1931, gdzie grał – cóż za zbieg okoliczności – seryjnego zabójcę), tu występuje jako chirurg plastyczny i towarzysz Jonathana. Ciągle popijający, łypiący żabimi oczami i parodiujący niemiecki akcent, zbudował wzorcową kreację typowego tchórzliwego pomagiera.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz