wtorek, 19 marca 2013

Merida Waleczna, reż. Mark Andrews, Brenda Chapman (Brave, 2012)

Źródło: http://www.disney.pl/merida-waleczna/galeria/
Po paśmie sukcesów Pixara, który od 1995 roku (Toy Story) niepodzielnie rządzi w animacji komputerowej musiał przyjść ten słabszy moment. W 2011 roku premierę miały Auta 2, chyba najsłabsza animacja Pixara w ogóle. Merida Waleczna jest niewątpliwie poprawą względem poprzednika, ale nadal brakuje sporo do poziomu, do którego nas przyzwyczajono. Oscar za najlepszą animację pełnometrażową (historyczny, bo w tej kategorii otrzymała go pierwszy raz kobieta) wziął się wyłącznie z barku konkurencji.

Merida Waleczna to rzecz jasna bajka, i jak to w bajce powinno być, dzieje się ona dawno, dawno temu za siedmioma górami i za siedmioma lasami (a konkretnie to w Szkocji) i jej bohaterką jest a jakżeby inaczej młoda królewna. Merida, zawsze otoczona burzą ognistych włosów niesfornych jak ona sama, chcąca chyba być raczej chłopcem (uczyć by mogła Robin Hooda fachu łuczniczego), ani myśli o tym by przygotowywać się roli przyszłej królowej, i jak często tylko może od tych nauk próbuje się wymigać. W końcu w dzień wyboru przyszłego męża ucieka, ale tylko po to, by znaleźć sposób na uniknięcie tego jakże ciężkiego losu zasiadania na tronie u boku wybranka. Komplikacje wywołane nieprzewidzianymi skutkami prośby o pomoc wiedźmy – i związane z tym przygody – prowadzą jednak ostatecznie bohaterkę do zrozumienia swej powinności.

To klasyczna opowieść o dojrzewaniu i niestety bardzo przewidywalna – nie tylko w finalnej konkluzji, ale i w przebiegu samej akcji. Widać, że chciano za wszelką cenę uniknąć schematu filmu drogi, na którym niemal bez wyjątku opierały się wcześniejsze bajki Pixara, i który tak dobrze realizuje temat bildungsroman, więc zamiast tego oglądamy kolejną sztampową opowieść o rozpuszczonej i zbuntowanej zołzie (inna sprawa, że dzięki doskonałej pracy grafików Pixara – bardzo sympatycznej), która popełniła błąd i próbuje udowodnić światu, że nie jest taka zła i nieusłuchana, jak wszyscy twierdzą.

Pozbawiona rozmachu związanego z awanturniczą podróżą, jest zaskakująco kameralną bajką – opowieść teoretycznie rozgrywa się w dużym zamku i przyległościach; obszar ten nie został jednak wykorzystany w pełni i widzimy, że bohaterowie krążą ciągle wokół tych samych miejsc. Nie ma tu gromady sympatycznych przyjaciół, a całość rozgrywa się wokół perypetii Meridy i jej zaczarowanej mamy (jakkolwiek dziwnie to brzmi, by nie psuć niespodzianki, więcej nie zdradzimy).

Zarzuty te nie zmieniają faktu, że Merida Waleczna wzorem najlepszych produkcji Pixara, posiada tę cechę, której inne studia animacji nie potrafią jakoś uchwycić – coś co przyciąga uwagę także widza dorosłego (tu: opowieść o odpowiedzialności, nie tylko za siebie, ale także za państwo), i dzięki czemu, mimo słabości fabularnych, wiemy, że te dziewięćdziesiąt minut nie było całkiem straconym czasem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz