środa, 27 marca 2013

Avatar, reż. James Cameron (Avatar, 2009)

Kadr z filmu
Avatar oglądany po pewnym czasie, bez wielkiej medialnej wrzawy, w skupieniu domowego zacisza, bez efektownego 3D – zapominamy, więc o hasłach domniemanej rewolucji kinowej dziejącej się na naszych oczach i sprawdzamy czy poza nowinkami technicznymi jest tam coś rzeczywiście istotnego, a co najważniejsze – czy ciekawego.

James Cameron to wybitny rzemieślnik kina. Przyzwyczaił nas on do niespiesznego tempa w jakim powstają jego kolejne filmy. Kanadyjski reżyser cierpliwie wyczekuje nowatorskich technologicznych rozwiązań w dziedzinie filmu, w szczególności dotyczących efektów specjalnych i możliwości ich renderowania – wystarczy sobie tu przypomnieć, do dziś budzące respekt, efekty zastosowane w Terminatorze 2 – zaskakując potem widzów bardzo świadomym i fabularnie uzasadnionym stosowaniem tychże efektów.

Avatar to jednak trochę inny przypadek, bo film ten można nazwać jednym wielkim efektem specjalnym, wewnątrz którego dzieje się akcja. W dużej części stworzony za pomocą komputerów, w niespotykanej przedtem jakości łączy technikę CGI z żywymi aktorami oraz obrazem trójwymiarowym. Jako że trójwymiarowość nie stanowi, aż tak dużej zmiany jaką – co czasem się sugeruje – było wprowadzenie dźwięku do kina, to posadzeni przed „zwykłym” filmem, bez okularów 3D, nie czujemy jakieś zasadniczej różnicy, bo po prostu nie tracimy nic z opowiadanej nam historii. Z kolei komputerowo generowany obraz, który w przeważającej mierze tworzy fantastyczny świat Pandory wygląda jak… komputerowo generowany obraz, tzn. mimo niewątpliwego bogactwa barw, płynności ruchu, „naturalności” przyrody, nie udało się uzyskać iluzji świata rzeczywistego – zatem (i w tym znajdźmy plus) tym łatwiej możemy skupić się na samej fabule.

To filmowa adaptacja legendy o Pocahontas, ale dość oryginalna, przynajmniej w zestawieniu z bajką Disneya czy filmem Terrence’a Malicka (Podróż do Nowej Ziemi). Między ziemskimi kolonistami a mieszkańcami Pandory zwanymi Na’vi (3-metrowymi, błękitnymi, niby-Indianami) tli się konflikt – Ziemianie pragną drogocennych minerałów, do którego dostępu bronią tubylcy. Główny bohater, Jake Sully (Sam Worthington), poruszający się na wózku inwalidzkim ex-marines (nie ma czegoś takiego jak były marines!) swobodę ruchu uzyskuje dzięki możliwości wcielenia się w awatara, wyglądającego jak mieszkaniec planety „pustego ciała” – ta technika przenoszenia ludzkiego umysłu do innego ciała, służy naukowcom do badania kultury i lepszego porozumiewania się z Na’vi. Sully zakochuje się oczywiście w mieszkance Pandory, zaś cała historia konfliktu i miłości zmierza do wcale-nie-tak-tragicznego-końca, jakbyśmy się mogli spodziewać.

Akcja poprowadzona została bez zarzutu, jak to niemal zawsze u Camerona, tu może nieco popadająca w dłużyzny, jakby reżyser chciał się popisać złożonością i urodą stworzonego przez siebie świata. To, co bardziej rozczarowuje, to sposób w jaki traktowane są wszelkie elementy i pomysły z repertuaru science-fiction – są to wyłącznie „gadżety” ubarwiające świat. Główna i najciekawsza idea awatara oraz możliwości przenoszenia się do innego ciała, pozostaje zupełnie nie zgłębiona; tylko bardzo delikatnie zaznaczone są psychologiczne rezultaty takiej możliwości. Zdając sobie jednak sprawę, że Cameron tworzy kino z gruntu rozrywkowe, nie pozwalające na daleko idące rozważania o konsekwencjach pewnych filozoficzno-naukowych rozstrzygnięć (jakim przecież jest założenie, że umysł człowieka, ot tak sobie, może być przenoszony do innego ciała), jedynie sygnalizujemy problem, nie stawiając mocnego zarzutu.

Najciekawszym jest, że film poruszający się po powierzchni zagadnień – to w końcu kino przygodowe osadzone w nieco bardziej egzotycznej krainie (bo gdzie na Ziemi znajdziemy jeszcze choć trochę dziczy?) – jednak prowokuje do pewnych rozważań. Cameron z pozoru przedstawiając lewicowo-liberalny światopogląd ­– wyraźny antykolonializm, „pro-ekologizm”, przywołanie wzorca szlachetnego dzikusa – paradoksalnie daje także wyraz pesymistycznemu, konserwatywnemu przekonaniu o niemożności pokojowej koegzystencji odmiennych kultur. I rzecz nie tylko w agresji „tych złych”: główny bohater, człowiek, ostatecznie dokonując asymilacji doskonałej, jednoczy swój umysł z obcą biologią uznawszy tym samym wyższość tej cywilizacji.

Cameron zapowiada powstanie kolejnych części Avatara; być może tam, ten ponury obraz ludzkości uciekającej od samej siebie nabierze nieco jaśniejszych barw.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz