czwartek, 21 marca 2013

Miecz zagłady, reż. Kihachi Okamoto (Dai-bosatsu tôge, 1966)

Kadr z filmu
Cesarstwo filmowe Kurosawy było potężne, a jego agenci wpływu rozliczni. Jednak gdzieś z boku, obok wielkich mistrzów (prócz Kurosawy: Masaki Kobayashi, Hiroshi Inagaki, Yasujirō Ozu) mających już swoje miejsce w światowym kinie, tworzyli mniej znani. Kihachi Okamoto zostałby pewnie zupełnie zapomniany, gdyby nie… Quentin Tarantino. Filmy: Kill czy Samuraj morderca stanowiły bowiem wyraźną inspirację dla Amerykanina i wzbudziły zainteresowanie nowego pokolenia widzów. 

Miecz zagłady to najciekawszy z jego filmów. Okamoto ocierał się czasem w swojej twórczości o kino klasy B (pewnie stąd pochwały Tarantino). W tym filmie i obecność gwiazd (Tatsuya Nakadai, Toshirō Mifune), i ambitna próba nakreślenia psychologicznej sylwetki głównego bohatera, nie pozostawiają wątpliwości, że mamy do czynienia z filmem pierwszej klasy.

Ujmując rzecz krótko: Miecz zagłady to rodzaj samurajskiego noir. Z tym, że trzeba tu wziąć poprawkę na Japonię, co oznacza, że jest to taki noir „bardziej”: bardziej brutalny, bardziej okrutny, bardziej cyniczny. Ryunosuke Tsukue (w tej sugestywnej roli – dobrany po warunkach – Nakadai) to szermierczy arcymistrz. Ale nie jest on typowym, małomównym, samotnym wędrowcem pomagającym ubogim wieśniakom w zamian za miskę ryżu. Jest małomówny – to racja – ale poza tym to brutalny socjopata, bezlitosny morderca raczej niż wojownik. Psychicznie rozchwiany i nieopanowany, jedynie w walce i zabijaniu odnajdujący spokój, co zaznacza się również jego specyficznym stylem walki – rozluźnioną pozą i cierpliwym wyczekiwaniem na atak przeciwnika, by w ostatnim momencie zadać jeden wyprzedzający cios. 

Miecz zagłady został oparty na wielotomowej powieści Kaizana Nakazato, o tym samym tytule. Ta historyczna saga miała być zaadaptowana w filmową trylogię. Pozostałe części jednak nigdy nie powstały. Stąd wielowątkowa opowieść może wydawać się nieco chaotyczna – nie wszystko zostaje dopowiedziane i wyjaśnione. Równolegle do historii Ryunosuke – w miarę jak toczy się akcja, coraz bardziej pogrążającego się w szaleństwie – rozwija się intryga polityczno-mafijna (główny bohater w pewnym momencie wynajmuje się jako żołnierz jednego z klanów) i pojawia się także klasyczny wątek młodego ucznia szukającego pomsty. Toshirō Mifune, którego spodziewalibyśmy się zobaczyć w jednej z głównych ról, pojawia się w drugim planie i jego historia także nie zostaje dokończona.

To jednak tylko z pozoru wada, bo w istocie działa na korzyść filmu – podkreśla chaotyczną, nieujarzmioną naturę głównego bohatera, i każe nam widzieć w jego duszy odzwierciedlenie brutalnego oraz krwawego świata samurajów, nie zmitologizowanego heroicznymi opowieściami o odwadze i poświęceniu, i wcale nie rządzącego się jasnymi honorowymi zasadami. Ryunosuke jawi się nie tylko, jako wściekły zabójca, ale jako demoniczna postać (niczym Anton Chigurh z późniejszego o 40 lat filmu braci Coen), która w jakiś ironiczny sposób spełnia życzenie śmierci, czasem nieopacznie przez kogoś wypowiedziane. To antybohater w pełnym tego słowa znaczeniu, bo nie tylko jest przestępcą, ale i nie jesteśmy w stanie go polubić: niech się zmieni – ale to przecież niemożliwe – zatem niech zginie, myślimy podczas seansu.

Wszystko to zostało znakomicie uchwycone kamerą Hiroshiego Muraia: na uwagę zasługują nie tylko pięknie oświetlone kadry (trening w ramach, którego młody uczeń tnie słoneczny promień), ale przede wszystkim po mistrzowsku zainscenizowane walki, łączące w sobie szybkość i werystyczne okrucieństwo z baletowym ruchem i płynnością.

Ostatnie kilka minut to niezapomniana scena, choć już widziana we wcześniejszych filmach, (np. w Harakiri Kobayashiego z 1962) i często powtarzana w późniejszych – bohater przebijający się z mieczem przez kolejne zastępy wrogów – która tu, a jak to mogliśmy także zobaczyć potem w podobnym finale Dzikiej bandy Peckinpaha, traci swój realistyczny wymiar (nawet w ramach konwencji), windując absurdalnie wysoko liczbę trupów. A nabiera dodatkowej symboliki, dzięki nietypowemu zakończeniu. Film zatrzymuje się nagle, na ekranie pozostaje w pół ruchu uchwycony, gotowy do następnego ciosu Ryunosuke – rzeź nigdy się nie kończy.
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz