czwartek, 7 marca 2013

Szczęście Harry’ego, reż. Billy Wilder (The Fortune Cookie, 1966)

Kadr z filmu
Szczęście Harry’ego to film ważny z dwóch powodów: po pierwsze to może najbardziej charakterystyczny film dla późnego etapu w karierze Billy’ego Wildera, a po drugie, dzieło to rozpoczęło trwającą ponad trzydzieści lat filmową przyjaźń Waltera Matthau’a i Jacka Lemona.

W 1966 roku Wilder już miał za sobą wszystkie znaczące filmy i wszystkie duże sukcesy (od Garsoniery minęło sześć lat). Kolejne komedie, tworzone na czarno-białej taśmie świadomie bawiące się estetyką retro (to już przecież lata sześćdziesiąte!) choć nie schodziły poniżej pewnego – wysokiego – poziomu nie potrafiły powtórzyć sukcesów z poprzedniej dekady. Szczęście Harry’ego okazało się tym najciekawszym filmem późnego okresu, a nominacja za scenariusz i Oscar dla Matthau’a tylko to potwierdzają.

Wilder, jak przystało na spadkobiercę screwball comedy, łączy tu jej klasyczne rozwiązania z motywami typowymi dla „filmu o przekrętach”. Kamerzysta Harry Hinkle (Jack Lemon) zostaje przewrócony podczas meczu przez rozpędzonego futbolistę. Jego zięć, prawnik, Willie Gingrich (Matthau) namawia go, by wykorzystał sytuację i udając poważny uraz, naciągnął firmę ubezpieczeniową na wieeeeelką kasę.

Hinkle, skoro grany jest przez Lemona, to natychmiast domyślamy się, że będzie nieco naiwnym, ale uczciwym człowiekiem (i rzeczywiście – symuluje, bo ma nadzieję na powrót byłej żony, którą ciągle kocha). Matthau również pojawia się w swoim ulubionym emploi, jako wygadany, cwany i cyniczny „papuga”.

Hinkle zmuszony jest jeździć na wózku, udawać częściowy paraliż i przeżywać moralne rozterki. Gingrich, liczący że coś skapnie mu z fortuny, działa bezustannie na dwóch frontach – kusi swego zięcia, podsuwając mu wizję szczęśliwej przyszłości z ex-żoną i uspokaja jego sumienie gładkimi słówkami, zaś w chwilach od tego wolnych buduje fortele i chytre plany, by zmylić prawników ubezpieczyciela wszędzie wietrzących podstęp. Wilder w perfekcyjny sposób uchwycił ich zmieniającą się relację: najpierw to Gingrich ze swojego ciasnego biura przywalonego papierzyskami wędruje na górne piętra znakomitej kancelarii adwokackiej, gdy jednak on wreszcie zaczyna uzyskiwać przewagę negocjacyjną, to oni muszą fatygować się do pokoiku Gingricha. I niczym w Dziewczynie Piętaszku Howarda Hawksa, to telefony stanowią niezastąpiony rekwizyt, popychający akcję do przodu, jako źródło informacji, dezinformacji oraz prawniczych przepychanek.

Stylem nawiązującym właśnie do najlepszych dzieł Hawksa, Wilder prowadzi płynnie narrację o nieco teatralnym charakterze, z akcją dziejącą się niemal wyłącznie w kilku zamkniętych pomieszczeniach (szpitalna sala, kancelaria prawna czy nieduże mieszkanie). Film trwa ponad dwie godziny, ale wszystko toczy się w ekspresowym tempie wśród błyskotliwych bon-motów Matthau’a („Lincoln? Wielki prezydent, kiepski prawnik”), zatem zdziwienie: „To już? Koniec?”, jest jak najbardziej uzasadnione.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz